Zastanawiam
się, czy dziwolągi językowe wtłaczane do języka polskiego oraz
umiłowanie do nazywania czegoś koniecznie po angielsku, nie wynika
z kompleksów Polaków? Bo niby coś, co nie brzmi po polsku jest
chyba jakby lepsze w naszych wyobrażeniach... Im bardziej wymyślna
nazwa – tym ważniejsze zjawisko...
Kilka
dni temu natknęłam się na takie „super ważne” zjawisko w
supermarkecie Intermarche (swoją drogą dlaczego nie ma już sklepów
tylko markety i nie robimy już zakupów tylko chodzimy na
shopping?). Kiedy zapakowałam do koszyka herbatę, ser i „to, czym
życie się słodzi”, doszłam do rzędu pustych półek. Widok
trochę zaskakujący w sklepie, gdzie odnosi się raczej wrażenie,
że towaru jest tyle, że brakuje dla niego miejsca. Pewnie dlatego
ktoś z personelu sklepu (bo któż
by inny?) logicznie pomyślał, że sytuację należy wyjaśnić
klientom i do pustych półek przylepiono taką oto kartkę, której
nie omieszkałam sfotografować:
Kiedy wróciłam do domu, „wujek google” nie znalazł słowa „reiNplantacja” w swoich zasobach. Owszem znalazł słowo „reiMplantacja”, ale wszystkie znaczenia były związane z medycyną (reimplantacja zęba, autogennej tkanki tłuszczowej, moczowodów itp.) Dlaczego nie można było napisać po prostu: „przeniesienie towaru”? Byłoby nudno i zbyt zrozumiale?
Zaintrygowała
mnie również reklama TESCO, w której zachwalają kartę CLUBCARD,
czyli kartę „Klubową kartę” :) Dowód ze
strony TESCO:
Nieustannym powodem do radości jest lektura ogłoszeń dotyczących pracy. W ciągu 10 minut przejrzałam ich kilka i wynotowałam takie oto mądre określenia jednego z zawodów (pisownia oryginalna – wszystko z dumą, z dużej litery): „Konsultant ds. Kontaktów z Klientami”, „Partner Sprzedaży”, „Przedstawiciel handlowy – Dystrybutor – Agent”, „Mobilny Doradca Biznesowy Sieci”, „Regionalny Inżynier Sprzedaży”, „Brand Activation”, „Manager Zespołu”. Jeśli ktoś się nie zorientował, to tłumaczę: chodzi o akwizytora :) Dlaczego akwizytor nie może być po prostu akwizytorem, a sprzątaczka – sprzątaczką? No nie, sprzątaczka to przecież konserwator powierzchni płaskich :)
No
i na deser mój „ulubiony” świat
mody. Zainspirowała mnie fashionistka, która lubi na lifestylowym
serwisie shoppingowym przeglądać lookbooki. A tam można natknąć
się na styl boho.
Spróbujmy
przetłumaczyć: osoba interesująca się modą lubi przeglądać
katalogi ze zdjęciami najnowszych kolekcji na stronie internetowej
poświęconej modzie, gdzie przy okazji może kupić torebkę czy
sukienkę.
No
i tak doszliśmy do stylu boho. Kiedy w jakimś „babskim”
czasopiśmie znalezionym w podmiejskim pociągu zobaczyłam pierwsze
przykłady – styl wydał mi się dziwnie znajomy :) W wikipedii
znalazłam taką oto definicję: „Boho-chic - styl w modzie,
łączący hippisowską feerię barw z luzem surferów i
oryginalnością bohemy (stąd nazwa). Elementami stroju są długie,
luźne spódnice,
futrzane kamizelki, dżinsowe kurtki, kolorowe tuniki, szerokie
paski, duże torby. Styliści odkryli go w roku 2004.”
Hmmm...
A ja pamiętam takie obrazki z dzieciństwa – w końcu
dzieci-kwiaty były nawet w przaśnym PRL-u. Stroje w stylu boho widziałam też
choćby na jednym z moich ulubionych filmów czyli „Hair”. Tyle, że Milos Forman nakręcił go w 1979 r. Przypomnijcie sobie jeden z kadrów (www.filmweb.pl).
Z kolei "La Boheme" czyli opera Giacoma Pucciniego, znana pod polskim tytułem "Cyganeria" pochodzi z 1896 r., a dzieje się na początku XIX w. w Paryżu. Już wtedy cyganeria artystyczna ubierała się w stylu boho :) Dobrze, że styliści odkryli taki "new look" w 2004 r. :) I jak oryginalnie nazwali :)