poniedziałek, 1 października 2012

Studiuj sms-ami, nie musisz nic wiedzieć


Nic nie wiesz – kup komórkę. Żaden problem – tylko wystukać cyferki. Papier jest tylko makulaturą. Czas na e-demokrację. Przecież, czy masz talent dowiesz się jak wygrasz konkurs sms.


Gdyńska uczelnia wymyśliła konkurs sms-owy: „Wystartuj po studia dla siebie i całej rodziny”. Co tydzień były do zdobycia: po pierwsze - pakiet edukacyjny dla całej rodziny – studia podyplomowe, szkolenia, wykłady, po drugie – nagrody niespodzianki, po trzecie – w Wielkim Finale do wygrania studia na wybranym kierunku tej uczelni. Organizatorzy zachęcają do wysłania sms-a zgłoszeniowego na nr 7148 za 1,23 zł z VAT.



Plakat z taką treścią (na zdjęciu) zauważyłam w drodze do pracy. Co mi to przypomina? Hmmm..... Wiem! Głosowanie na to, kto będzie reprezentował Polskę na festiwalu Eurowizji lub kto wygra „Mam talent”. Albo: wyślij sms a przyślemy Ci wybrany dzwonek na telefon. Albo: nocne programy w TV i zachętę – wyślij sms, a wróżka przepowie Ci przyszłość. Albo: jeszcze bardziej nocne programy - mrrrrr, wyślij sms (tym razem dużo droższy) barrrdzo gorrrrące dziewczyny z Twojej okolicy czekają na Ciebie :)


Wiem, to niby tylko zabawa w skojarzenia, a że tak mi się kojarzy płatny sms na czterocyfrowy numer? Wolno mi. Dążę jednak do czegoś innego. Od razu przyznaję się, że nie znam szczegółowego regulaminu. Plakat odsyła po szczegóły na stronę uczelni, a tam, przejrzawszy stronę główną nic o konkursie nie znalazłam. Nie wykluczam, że jestem mało spostrzegawcza. Nie wiem jakie warunki trzeba spełnić dodatkowo oprócz wysłania sms za 1,23 zł z VAT. Natomiast skoro konkurs jest dla wszystkich, to zakładam, że każdy może wygrać studia. Każdy, czyli nawet osobnik niezbyt lotny, który zdał maturę tylko dzięki ściągom.


Za czasów PRL-u fakt, że ktoś dostał się na studia budził powszechny szacunek. Ludzie z tytułem magistra czy inżyniera – tym bardziej. Tyle, że wtedy, żeby dostać się na studia (wszystkie były bezpłatne) trzeba było naprawdę mieć coś w głowie. Zdać trudne egzaminy, lub być olimpijczykiem z danego przedmiotu. Obie te sytuacje wymagały wiedzy. Nie jest to pochwała PRL-u tylko stwierdzenie faktów. Tak, wiem, że niektórzy dostawali się na studia za łapówkę lub dlatego, że gorąco wstawił się za nimi ktoś z partii, ale to były wyjątki. W tamtych czasach człowiek po „ogólniaku” lub technik, słowem ktoś, kto zdał maturę, był kimś, bo miał rzeczywistą wiedzę. I fachową (technik) i ogólną. Bo odróżniał Broniewskiego od Mickiewicza. Bo wiedział, czym impresjonizm różni się od kubizmu, a energia kinetyczna od energii potencjalnej. Jeśli ktoś zostawał doktorem w swojej dziedzinie, to naprawdę musiał mieć „tęgi łeb”.


Dzisiaj... Dzisiaj człowiek z maturą jest nikim w sensie wykształcenia. Znakomita większość młodych ludzi skończyła studia, tyle, że gdyby stanęli w szranki z ludźmi „tylko z maturą” - ale tą sprzed wielu lat – przegraliby. Doktorów mamy na pęczki. Za to brakuje fachowców – rzemieślników, bo polikwidowano szkoły zawodowe. Tylko co z tego wynika? Czy moje obserwacje są słuszne? Dzisiaj nawet sekretarka (bez obrazy dla sekretarek – szanuję, bo potrafią być nieocenione) musi często mieć skończone dwa fakultety, znać pięć języków, nie wspominając o nogach po szyję, bo to nie należy do tematu. Magister filolog siedzi na kasie w sklepie, zarabiając marne grosze, a gość bez wykształcenia, przyuczony do konkretnej pracy, przyzwoicie zarabia w firmie produkującej okna (mimowolnie podsłuchana rozmowa fachowców tej branży).


Dlaczego wykształcenie jest coraz marniejsze? Bo może je zdobyć każdy. Nie ważne co ma głowie, czy potrafi rzeczywiście myśleć, czy potrafi zaledwie stosować metodę „3 x Z” - zakuć, zdać, zapomnieć. Ważne, żeby miał pieniądze na studia w niezliczonych polskich uczelniach nastawionych na zysk. A jak dopisze szczęście, to sobie studia wygra wysyłając sms za 1,23 zł.


Proponuję przekroczyć kolejną granicę. Wybierajmy prezydenta RP przy pomocy sms za 1,23 zł. Tak samo parlamentarzystów i samorządowców. Moja propozycja ma w czasach kryzysu niewątpliwe zalety.
  • Zyska budżet państwa (przecież na takich zabawach nieźle się zarabia).
  • Frekwencja wyborcza będzie wysoka (łatwiej machnąć sms niż powlec się do lokalu wyborczego).
  • Sporo zaoszczędzimy (wpisałam w wujka google hasło: „ile kosztują wybory parlamentarne” i pierwsze co znalazłam to strona www.wnp.pl i takie oto wyliczenie dotyczące roku 2011: „Tegoroczne wybory parlamentarne, jeśli będą jednodniowe, będą kosztowały 98,5 mln zł, a jeżeli dwudniowe 144,7 mln zł - podał sekretarz PKW Kazimierz Czaplicki. Zgodnie z ordynacją wyborczą koszty te pokrywane są z budżetu państwa.” Znaczy z naszych pieniędzy.
  • A na dodatek efekt będzie taki sam. Jak zwykle Polską będą rządzić przypadkowi ludzie, niekoniecznie ci, którzy potrafią działać dla wspólnego dobra i są fachowcami w swojej dziedzinie, a jednocześnie menedżerami. Jedyną „zaletą” wielu naszych rządzących jest fakt, że zostali wykreowani przez media na tzw. znane osoby lub fakt, że mają takie same nazwiska, jak ci już znani. Przykładem może być poseł Ryszard Kaczyński z Rumi, który w roku 2005 startował z listy PiS i wszedł do sejmu. Ciekawe dlaczego? Nazwisko nikomu nieznane :) Przejrzyjcie na stronie sejmu nazwiska posłów, o których niewiele było potem słychać, choć nazwiska znajome.


To może lepiej wybrać takich jednokomórkowców kilkoma milionami komórek – podobne, ale chyba mniejsze ryzyko błędu.

A jak tam u Was? Też wygraliście już studia za sms-a? Jeśli ktoś ma ochotę napisać co na ten temat myśli i nie widzi okienka do komentowania - wystarczy kliknąć poniżej w "brak komentarzy". Okienko się pokaże. Może poprzecie akcję "poseł za sms-a"?