środa, 25 grudnia 2013

Dlaczego szlachetne gesty wymagają okazji?

Dlaczego zazwyczaj musimy mieć okazję, żeby okazać jakieś ludzkie odruchy? Święta... Nie lubię jakichkolwiek świąt, bo za tym hasłem zbyt często kryje się zbyt wiele obłudy.

Może by tak nakarmić głodnego bez okazji? Przestać knuć w pracy – nie tylko przez godzinkę w czasie pracowniczej wigilii? Pogodzić się z bliskimi? Może nie czekajmy na rocznicę ślubu i powiedzmy mężowi czy żonie, że ich kochamy? Może nie trzeba czekać na Dzień Matki, żeby ją odwiedzić i powiedzieć kilka ciepłych słów? Lub – jeśli razem się mieszka – pomóc jej w domu i powiedzieć, że jest super? Zawsze śmieszyło mnie przygotowywanie przez dzieci śniadania i posprzątanie w domu – z okazji Dnia Matki (nie, u mnie jest trochę inaczej). Dotyczy to też Dnia Kobiet - to klasyka gatunku. Nawet najpaskudniejszy i bijący mąż przytarga do domu zdechłego tulipana, a żona omdlewa z radości, że pamiętał. Kwadrans po wręczeniu kwiatka jest jak zwykle – oschłość, cisza, lub awantura "bo zupa była za słona".
Drobny prezent i dobre słowo bez okazji są dla mnie więcej warte, niż te "z okazji", bo wtedy przecież nie wypada inaczej się zachować.


                                                 Wszystkim potrzeba trochę magii zawartej                                                                                                   w zwykłych, szczerych gestach. Niekoniecznie                                                                                             z jakiejś okazji.                Fot. babadziwo007

Weźmy takie święta Bożego Narodzenia oraz Wielkiej Nocy.
Dla ludzi prawdziwie wierzących jest to świętowanie przyjścia na świat Zbawiciela oraz jego zmartwychwstania. Jeśli w sposób religijny przeżywają to ludzie wierzący – w porządku. Jednak ile Polaków jest wierzących prawdziwie? Nie na pokaz? Tak na szybko wujek google pokazał mi dane z listopada 2011 r.: 95 % Polaków deklaruje się jako katolicy. Rozglądajac się wokół mam poważne wątpliwości...
Pasterka – kolędy śpiewają i głośno się modlą pierwsze ławki. Z tyłu kościoła stoją niemi statyści. Wstydzą sie modlić? Całkiem spore stado stoi przed kościołem, z czego wielu napitych i wulgarnie komentujących to, jak ubrała się sąsiadka. Po co przyszli? By uczcić narodziny dzieciątka Jezus? 
Wigilia i śniadanie wielkanocne. Rozróżniam trzy typy.
Uroczystość pracownicza – ludzie, którzy na codzień wbiliby sobie nóż w plecy, którzy knują jak wygryźć kolegę, który jest przeszkodą na drodze do awansu, z obłudnym uśmiechem składają sobie "szczere życzenia" i łamią się opłatkiem. Brrrr....
Wigilia (i śniadanie wielkanocne) dla bezdomnych – dwa razy w roku uspokajamy swoje sumienia urządzając "wielkie żarcie" dla tych, którzy są zagubieni w życiu, którym na codzień państwo nie potrafi pomóc, bo jest źle zarządzane. Czy ludzie biedni tylko dwa razy do roku mają prawo jeść? Dorzucamy się do świątecznych paczek, żeby dzieci chociaż w święta mogły dostać zabawkę, słodycze, i usiąść do stołu, na którym jest jedzenie. To bez wątpienia szlachetne gesty, dlaczego jednak by pomóc musimy mieć alibi w postaci świąt? Kilka lat temu widziałam w TV (bądź słyszałam w radiu) reportaż o naprawdę biednej rodzinie, która z okazji pierwszej komunii dziecka zaszalała i zjadła normalny obiad. Na codzień nie było ich stać na obiad!!! Dlaczego?

No i trzeci rodzaj wigilii (i śniadania wielkanocnego) – w rodzinnym gronie. Zbyt często przypomina to świętowanie pracownicze. Domownicy skłóceni przez cały rok, dwa razy w roku uśmiechają się jakby nigdy nic i składają nieszczere życzenia. Bo wypada. Jeśli rzeczywiście są wierzący, powinni sobie po prostu wybaczyć zaszłości i żyć w zgodzie z przykazaniami. Jeśli jednak są jedynie zwolennikami świąt marki Coca Cola, gdzie najwyższą wartością są przedświąteczne rajdy po galeriach handlowych, to po co urządzają "szopkę" z okazji Bożego Narodzenia? I nie mówię tu o szopce z figurkami trzech króli...