piątek, 7 marca 2014

Instrukcje z lupą...

"Przepraszam, czy ma pani lupę?" - wściekła zapytałam, najgrzeczniej jak umiałam, sprzedawczynię w sklepie. Młoda kobieta w okularach popatrzyła na mnie z politowaniem (poczułam się jak ślepa mumia, co uciekła z grobowca), po czym pewna siebie wzięła butelkę, którą trzymałam w ręku...

Po chwili przysuwania i odsuwania od siebie literek na etykietce, wyraz politowania znikł z jej twarzy. "Też nie mogę przeczytać, choć od niedawna mam nowe, świeżo dobrane okulary. Może to dobry pomysł z tą lupą? Jutro przyniosę i niech leży na w razie czego".
W sklepie szukałam jakiejś wódki czy likieru na miodzie, żeby w przyjemny sposób podleczyć przeziębionego małżonka. Gorąca herbatka z taką "wkładką" jest przyjemniejsza w spożyciu niż łykanie tabletki polopiryny, a efekt rozgrzewający znacznie lepszy. Jedyne coś, co by się ewentualnie nadawało, to "małpka" "Balsamu kresowego" – napis większymi literami "smak korzennych przypraw" mógł sugerować obecność miodu. Próbowałam sprawdzić moje przypuszczenia, ale pokonała mnie rzeczywistość, choć normalnie radzę sobie bez okularów. Flaszka: pojemność 200 ml, wysokość 17 cm i – UWAGA – WYSOKOŚĆ LITER NA ETYKIECIE: 1 mm. Znaczy 1 mm miały duże litery, bo małe siłą rzeczy były mniejsze. Po co ta etykietka, skoro nie można przeczytać? A może producent chce coś ukryć?


Ze wspomnianą polopiryną rzecz ma się podobnie – przynajmniej jeśli chodzi o reklamy telewizyjne. Czy widzicie tekst zajmujący 3/4 obrazka (patrz niżej)? Znów małe literki – chyba, że ktoś ma telewizor na całą ścianę to będą większe, ale nawet wtedy nie ma szans przeczytać składu, wskazań i przeciwwskazań, bo pokazywanie tych literek trwa 2 sekundy. Nie, nie zgaduję. Zmierzyłam. I tak oto dla dobra pacjentów jakiś czas temu prawnie nakazano podawanie tego typu informacji przy reklamach leków. Producenci podają, kupujący leki i tak nie przeczytają, bo nie mają jak, a twórcy prawa zadowoleni i śpią w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.


W przypadku pożyczek twórcy prawa popisali się tak samo znakomicie, jak w przypadku leków. Jako przykład tym razem reklama prasowa. Wiecie jakiej zazwyczaj wielkości są reklamy prasowe? Takiej też. No to spróbujcie przeczytać ile wynosi RRSO dla tej pożyczki i pozostałe informacje wymagane prawem. To te dwie czarne kreski pod numerem telefonu. Zamysł (tak jak w przypadku leków) dobry, ale co z tego? Wyszło jak zawsze.


O ile mogę sobie jakoś wytłumaczyć (z punktu widzenia reklamodawcy) te mikroliterki w przypadku pożyczek (jeszcze ktoś by się zniechęcił, gdyby przeczytał), to nie rozumiem sensu małych literek w przypadku "Balsamu kresowego". Treść małymi literkami brzmi: "łączy w sobie delikatny smak suszonych owoców, szlachetność aromatu korzennych przypraw oraz ciepłą barwę karmelu" i coś o kunszcie i tradycji gorzelników. I zupełnie już nie rozumiem sensu ulotki z ofertami sprzedaży mieszkań. Ta poniżej jest formatu A5 (14,8 cm na 21 cm). Literki w opisach ofert również mają 1 mm. To pozorna oszczędność miejsca, a w praktyce antyreklama. Sztuka sztuką, życie życiem...


piątek, 28 lutego 2014

Nie mazać odchodami...

Urzekła mnie historia pewnego WC. Zresztą publicznego. Niby samoobsługowy, a czynny od – do. Niby kto ma lepiej znać język polski jeśli nie Polacy, ale... to nie zawsze prawdziwe stwierdzenie. I ta "poezja drobnych ogłoszeń"...

Zacznę od "poezji". Dawno nie czytałam czegoś tak uroczego. Napawajcie swe oczy tym prostym, ale jakże poetyckim przekazem, wyrażonym w sposób niezwykle wyszukany :) To dzieło sztuki epistolarnej znalazłam na drzwiach toalety.

                                  Fot: babadziwo007

Kilka dni temu wracaliśmy z małżonkiem z imprezy. Leniwie, noga za nogą, w samo południe spacerek na dworzec kolejowy. Czułam się jak w celi śmierci dla wampirów – bezchmurne niebo, piękne słońce, ale ponieważ jakoś nie zdążyłam tej nocy pospać, więc słońce mnie wręcz oślepiało. Mimo to nie chciało nam się śpieszyć. Kiedy doczłapaliśmy do Gdańska Oliwy - uciekł nam pociąg. Czekając na następny zaczęliśmy krążyć w okolicach dworca. Znaleźliśmy WC. Tablica na zewnątrz budynku informowała o godzinach otwarcia tego przybytku.

                                  Fot: babadziwo007

Skoro czynne "od – do", to wchodząc do środka spodziewałam się babci klozetowej. Takiej z krwi i kości, co to – jak każdy człowiek – musi czasem mieć życie prywatne, więc nie może pracować 24 godziny na dobę. Tymczasem zobaczyłam taki obrazek:

                                  Fot: babadziwo007

Mina mi zrzedła, bo zawsze sądziłam, że jak coś jest automatyczne, to może pracować bez przerw. W tym przypadku, jak widać, automat musi mieć w nocy wolne. A ludzie "w potrzebie"? Niech sikają pod krzaczkiem. Może dostaną mandat i kasa miejska się wzbogaci.  

Po znalezieniu drobnych udało mi się wejść do środka. W kabinie znalazłam to przepiękne ogłoszenie, od którego zaczęłam dzisiejszą prezentację dworcowego kibelka. Z jednej strony zachwyciła mnie "nienaganna" polszczyzna. Z drugiej – z jakiegoś powodu ktoś te słowa napisał. 
Hmmm.... "nie mazać po ścianach".... hmmm... Co ludzie właściwie wyprawiają w WC? Pewnie babcia klozetowa mogłaby książkę napisać...  

sobota, 15 lutego 2014

Telewizyjny koniec świata

Buehehehe... Dramat narodowy, bo telewizja polska przez pół godziny nie działała.... 

Wszystkie większe i mniejsze portale zamieściły dzisiaj taką oto informację: "W sobotę w budynku Telewizji Polskiej przy ul. Woronicza 17 miała miejsce poważna awaria zasilania. Kanały TVP nie emitowały obrazu przez około trzydzieści minut. W wydanym szybko komunikacie Telewizja Polska przeprosiła widzów za przerwę w nadawaniu programów i zapewniła, że najciekawsze pozycje programowe, których nie można było obejrzeć w trakcie usterki, zostaną pokazane w najbliższym czasie." 

Zapachniało dramatem :) niezależnie od tego czy była to rzeczywiście awaria, czy dalszy ciąg strajku (7 lutego pracownicy TVP ostrzegawczo strajkowali przez godzinę). Pół godziny bez oglądania telewizji? To niemożliwe. Niewykonalne. Straszne. To zmarnowane pół godziny życia :) 

Gdyby w tym samym czasie przestał działać internet, albo chociaż facebook, to zaczęłyby się zbiorowe samobójstwa. Media obwieściłyby, że nadeszła spodziewana apokalipsa. Świat zwariował... 

I tak oto życie dogoniło kabaret, a kabaret Ani Mru Mru dogonił życie:



środa, 12 lutego 2014

Szczerbata polska bieda

Zdarza mi się słyszeć, że jesteśmy bardzo zaniedbanym narodem, bo wielu Polaków ma popsute zęby. Co ciekawe, takie opinie padają z – owszem – zadbanych ust, ale należących do osób dobrze zarabiających.

Moja znajoma jakiś czas temu wybrała się do przychodni zdrowia (leczenie finansowane z NFZ) w celu uporządkowania swojej paszczy. Przyszła przed godz. 13, bo tak zaczynał przyjmować stomatolog. Pod drzwiami zobaczyła kłębiący się tłum, a na drzwiach kartkę: „Pierwszeństwo mają pacjenci z bólem”. Szlag by trafił. Akurat nic jej nie bolało. Owszem – dziura w zębie była, ale nie bolało. Po prostu chciała o siebie zadbać. Dziki tłum składał się – tak na oko - z niezbyt bogatych ludzi. Taki status społeczny miała też wtedy moja znajoma. Lata życia z jednej pensji męża, a na utrzymaniu dwójka dzieci. Lekko nie było, a wybór między załataniem dziury w zębie, a kupnem jedzenia i innych rzeczy niezbędnych do życia – żaden. Anka jest dość nieśmiała, mało wyszczekana, woli się wycofać niż narażać na awantury. Próbowała dojść do dentysty kilka razy – za każdym razem taki sam efekt, czyli żaden. Na wizytę w prywatnym gabinecie mogła sobie pozwolić dopiero kiedy dzieci podrosły i poszła do pracy. Z dwóch pensji trochę łatwiej żyć, choć i teraz nie ma kokosów. 

No i wybrała się. Kiedy łaskawa pani stomatolog obejrzała jej dziurawe zęby, zrobiła Ance wyniosłym i oburzonym głosem wykład: Jak można tak o siebie nie dbać? Jak można doprowadzić się do takiego stanu? Przypomnę, że była to płatna wizyta. Kto zgadnie jak poczuła się Anka po takim wykładzie? Nie, nie wróciła więcej do tejże niezwykle taktownej pani dentystki, która zapewne zarabiając niemało w swoim prywatnym gabinecie nie była w stanie ogarnąć, że wielu w tym kraju musi wybierać między ładnymi ząbkami, a sprawami podstawowymi dla życia. NFZ z kolei niby gwarantuje jakąś opiekę stomatologiczną (ale w bardzo podstawowym zakresie), a i tak cudem jest, jeśli uda się skorzystać z leczenia zębów w ramach obowiązkowo opłacanych składek na ubezpieczenie zdrowotne. Na portalu www.infodent24.pl przeczytałam, że zaledwie co piąta złotówka wydana na leczenie zębów pochodzi z kasy NFZ. Czy rzeczywiście ludzie nie chcą się leczyć w ramach zagwarantowanej im, bezpłatnej opieki stomatologa? Czy może nie mają jak?

Warto poznać trochę liczb czyli dochody Polaków kontra ceny usług stomatologicznych.

Płaca minimalna wynosi obecnie w Polsce 1680 zł brutto czyli 1237 zł „na rękę”. To za mało żeby żyć, za dużo, żeby umrzeć. Szczególnie jeśli ma się rodzinę na utrzymaniu. Co ósmy zatrudniony na etacie dostaje taką płacę minimalną. To ponad milion osób! Dorzućmy do tego bezrobotnych – zasiłek wynosi 578 – 844 zł „na rękę”. Bezrobotnych zarejestrowanych (wg. Głównego Urzędu Statystycznego) mamy ponad 2 miliony. Ilu jest bezrobotnych niezarejestrowanych? Nie wiadomo.  Przeciętny emeryt dostaje 1 – 2 tys. zł brutto. Podkreślam – brutto. Dla przykładu 1700 zł emerytury brutto oznacza 1400 zł „na rękę”. Emerytów i rencistów mamy w Polsce ok. 7 mln.
Razem to już 10 mln Polaków żyjących na granicy egzystencji. Przypomnę, że Polska liczy obecnie 38,5 mln ludności, ale przecież nie są to tylko dorośli. To również dzieci będące na utrzymaniu rodziców. Dorzućmy do tego ludzi pracujących na umowę-zlecenie, na umowach śmieciowych, szarą strefę. To bardzo rzadko oznacza życie w luksusie. 

Przykładowe ceny usług stomatologicznych w gabinetach prywatnych. 
Leczenie: wypełnienie czyli tzw. plomba: 100 – 200 zł, usunięcie zęba: 100 – 150 zł, chirurgiczne usunięcie zęba zatrzymanego, np. źle rosnącego zęba mądrości: 300 – 450 zł. 
Protetyka, żeby nie straszyć szczerbatym uśmiechem: korona na jednego zęba: 500 – 700 zł, tzw. most porcelanowy: 500 – 700 zł za każdy ząb, jeśli brakuje ci np. pięciu zębów to za most zapłacisz 2,5 – 3,5 tys. zł. Zupełnie bezzębni mogą sobie zafundować protezę całkowitą za ok. 1 tys. zł góra + ok. 1 tys. zł dół. O implantach celowo nie wspominam, bo cena za jeden ząb idzie w tysiące zł, no i bez implantów można żyć. 

Czy Polacy chodzą szczerbaci, bo lubią być zaniedbani? 

Serdeczne podziękowania dla kolejnych rządów za znakomicie zorganizowaną polską służbę zdrowia i za dobre gospodarowanie pieniędzmi podatników. 

sobota, 1 lutego 2014

Telewizyjne déjà vu

Sobota wieczór. Mam ochotę obejrzeć jakiś film. Przeglądam program TV i dochodzę do jednego, jedynego sensownego wniosku: wszystkie TV mają do dyspozycji pulę może pięćdziesięciu filmów, które od lat puszczają w kółko. 

Wiele z nich widziałam 15, 10, 5 lat temu, a w ostatnim tygodniu miałabym okazję obejrzeć je z pięć razy. Co TV serwuje dzisiejszego wieczoru? "13. dzielnica: Ultimatum", "Nocne graffiti", "Nic śmiesznego", "Taxi 2", "Faceci w czerni", "Cztery wesela i pogrzeb", "Blues Brothers", "Tato", "Terminator 3: bunt maszyn", "Iron Man 3", "Czas surferów", "Spider-Man 3", "Gliniarz z Beverly Hills", itp., itd., itp. Do tego dodajmy powtarzane "w trupa" lepsze i gorsze seriale, z wyjątkami - miałka papka. Powyższy przegląd obejmuje również kanały filmowe!!! 
Każdy z tych filmów widziałam już kilka razy, a miałam okazję kilkadziesiąt razy. Rozumiem, że we wszelkich TV rządzi logika inżyniera Mamonia z "Rejsu": "Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę." Ale ile razy można oglądać o samo? 
Za to w nocy, kiedy ludzie zazwyczaj śpią, bo rano wstają do roboty, można zobaczyć prawdziwe perełki. Wszystkie filmy Piotra Matwiejczyka zobaczyłam właśnie w nocy. Rozumiem, że jako "zapchajdziury", bo - na logikę - wtedy TV ogląda tylko garstka widzów. Szkoda, bo to naprawdę wartościowe filmy, mimo, że niskobudżetowe. A kto powiedział, że film z hollywoodzkim budżetem jest lepszy? 


Piotr Matwiejczyk to amator, niezależny filmowiec, w swoich filmach jest scenarzystą, reżyserem, montażystą, producentem, kierownikiem produkcji, operatorem, aktorem. Wiele filmów zrealizował ze swoim bratem Dominikiem. To perełki z dużym dystansem do świata i specyficznym poczuciem humoru. Bardzo dobra obserwacja prawdziwego życia. Zagrali w nich m.in. Emilian Kamiński, Paweł Wawrzecki czy Robert Makłowicz. Filmy Matwiejczyka to m.in.: "Homo Father", "Piotrek trzynastego", "Pamiętasz mnie?" czy - kultowy dla mnie - "Kup teraz". Taka sytuacja z "Kup teraz": Makłowicz robi sekcję zwłok, którą obserwują studenci. Wyjmuje z ciała nieboszczyka wątrobę i tłumaczy: "Wątróbka czyli wątroba. U wielu nacji przypomina ona ser szwajcarski, szczególnie u Polaków i Rosjan. Mamy tu do czynienia z pięknym okazem. Kroimy wzdłuż, używając do tego ostrego noża. W tym wypadku skalpela. Najpierw zdejmujemy błonkę ochronną i tniemy w małe kawałeczki. Najlepiej w kosteczkę lub długie, cienkie paski. (...) Jelita mieszczą się w dolnej części brzucha. Jelita to bardzo ważny element sztukli wędliniarskiej. Służą one do wyrobu wędlin (zbliżenie na twarz nieboszczyka). No, może nie te jelita... (...) Apropos krwi: krew też się przydaje. Do kaszanki."
Inny przykład filmów, które można obejrzeć tylko w nocy: "Królestwo" Larsa von Triera. Serial tak różnorodny, że w programach TV raz określany był jako czarna komedia, innym razem jako horror, dramat czy dreszczowiec. Trudno to opisać. To trzeba zobaczyć. Film budzący skrajne emocje, bo von Triera albo się kocha, albo nienawidzi. W jego "Przełamując fale" prostytutka w finałowej scenie idzie do nieba, bo dzięki swojej profesji zrobiła wiele dobrego. "Tańcząc w ciemnościach" ze znakomitą rolą Björk obejrzałam tylko raz. Nie oglądam filmów z pudłem chusteczek, ale na tym filmie płakałam jak pensjonarka na romansidle, choć nie jest to romans. Rzecz jasna oglądając go w nocy. Nie odważyłam się wrócić do tego filmu - jest tak przejmujący.  


Szanowni kształtujący program TV, szczególnie w kanałach filmowych: jest wiele wartościowych filmów, którymi można wypełnić czas antenowy. To nie tylko filmy typu "zabili go i uciekł". To nie tylko filmy, które znamy już na pamięć. Dajcie szansę - z korzyścią dla widzów - innym tytułom, w takim czasie antenowym, kiedy więcej osób ma szansę obejrzeć coś wartościowego. Czy tylko nocne Marki mają prawo obejrzeć coś innego niż "Seksmisję"? To niewątpliwie moje ulubione mistrzostwo świata, ale atakujące mnie co kilka dni. 

czwartek, 30 stycznia 2014

Władza ma obywateli w...

Przez media przewinął się w ostatnich dniach temat bulwersującej kwoty, jaką Ministerstwo Zdrowia wydało na swoje nowe logo. Dla mnie ten temat to symboliczny przykład sposobu rządzenia naszą umiłowaną Ojczyzną. Rządzący mają obywateli po prostu, dokładnie... w... 

Służba zdrowia... Powiem rzecz niepopularną, ale każdy kto w sposób obiektywny pamięta słusznie minione czasy PRL-u przyzna mi rację. Wtedy może nie było luksusów, ale do lekarza pierwszego kontaktu można było dostać się bez problemu. Na wizytę u specjalisty trzeba było poczekać, ale kilka dni, a nie kilka miesięcy – jak teraz. Jeśli sprawa była rzeczywiście pilna – specjalista przyjmował od razu. Na pogotowie ratunkowe można było liczyć – pacjenci nie byli odsyłani z kwitkiem, bo limit przyjęć wyznaczony przez NFZ już się skończył, no i czy aby pacjent jest ubezpieczony? Najpierw pomagano, potem załatwiano biurokrację. Do szpitala przyjmowano. Fakt – bywało, że chory leżał na łóżku ustawionym na korytarzu, ale na pomoc medyczną mógł liczyć. 
Nie było „pałaców” NFZ budowanych za pieniądze pacjentów, bo „pałace” nie były potrzebne. W mediach nie było miliona rozpaczliwych wołań o pomoc finansową dla ciężko chorych dzieci, bo te dzieci były po prostu leczone – na miarę możliwości ówczesnej medycyny, ale były leczone. Dorośli zresztą też. Dzisiaj są pozostawieni sami sobie i finansowej zaradności rodziców. Może od razu zrzucajmy ciężko chorych ze skały, tak jak w Sparcie ze skały Tajgetu? NFZ i ministerstwo miałoby problem z głowy. Poślijmy tam też emerytów - ZUS będzie stać na kolejne siedziby z marmuru, bo nie będzie musiał wypłacać głodowych emerytur, choć emeryci przez całe swoje zawodowe życie ze składek emerytalnych uzbierali niezłe sumy. 
Rehabilitacja była w PRL-u dostępna wtedy, kiedy była potrzebna (w ramach opłacanych składek na ubezpieczenie zdrowotne), a nie pół roku np. po wypadku - jak dzisiaj. Na dodatek do sanatorium jeździło się „na skierowanie od lekarza”, a nie za spory kredyt. Przykłady można by mnożyć. 
Wypisana recepta nie była finansowym koszmarem – każdego było stać na jej wykupienie. Nie tylko emeryci nie musieli wybierać: leki czy jedzenie, bo w aptece zostawiali grosze. 
Oczywiście nie zawsze wszystko działało idealnie, bo zawsze byli „ludzie” i „ludziska”, ale dzisiejsza służba zdrowia w porównaniu z czasami PRL-u jest służbą dożynania pacjentów, a nie służbą zdrowia. Mówię o mechanizmach i biurokracji, a nie o wielu lekarzach i pielęgniarkach, którzy bardzo starają się pamiętać o przysiędze Hipokratesa. 
W takich oto okolicznościach Ministerstwo Zdrowia, które poprzez NFZ odmawia pomocy chorym (co w wielu wypadkach jest skazaniem na śmierć, bo jak nazwać wyznaczenie choremu z podejrzeniem nowotworu wizyty na „za kilka miesięcy”?) funduje sobie nowe logo. Niby nic, ale...


Zaprojektowanie tego niebieskiego zygzaka kosztowało podatników 30 tys. zł!!! Zmiana wizytówek, papieru firmowego itp. to kolejne 30 tys. zł!!! W tym momencie przed oczami mam błagalne anonse: mam ciężko chore dziecko (tu opis choroby), na leczenie potrzebuję 20 tys. zł, bez tych pieniędzy dziecko umrze, kto pomoże? 
Po pierwsze: jak urzędnikom (minister to przecież też urzędnik) przy takim katastrofalnym stanie służby zdrowia nie wstyd wydawać pieniędzy podatników na nowe logo? Po drugie: skąd wzięła się taka cena? Pierwszy lepszy grafik za część tej kwoty zaprojektowałby takie logo, a śmiem podejrzewać, że byłby bardziej kreatywny. To jest zwykła niegospodarność i znów nikt nie poniesie odpowiedzialności za szastanie pieniędzmi podatników do kieszeni zaprzyjaźnionego grafika. Rzecz jasna to „zaprzyjaźnienie” to tylko moje domysły, ale przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zapłaciłby takich pieniędzy komukolwiek za niebieski zygzak, skoro można znaleźć tańszego wykonawcę. 
No i taką to mamy wywalczoną, wymarzoną, wyśnioną wolną Polskę, gdzie dla Ministerstwa Zdrowia bardziej liczy się wywalanie kasy na niepotrzebną zmianę obrazka na wizytówkach, zamiast na leczenie chorych.  

środa, 8 stycznia 2014

Rolowanie blanta na backstage’u

„Uwielbiam” nowo-mowę, ale tekst najnowszego hitu Nataszy Urbańskiej powalił mnie na kolana. Spadłam pod biurko, ale jeszcze nie rozumiem: czy z zachwytu nad ogromem kreatywności autorki, czy ze śmiechu, czy z żałoby po sztuce, która jest coraz większym rarytasem we współczesnym świecie…

„Rolowanie” - refren:
Mam lajki na fejsie
W realu gubię się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Cały tekst niżej. Polecam masochistom. Być może – jak sugeruje znakomita mniejszość komentujących – jest to satyra na współczesny show business. Być może.

„Filiżanka” – zwrotka:
Pije kawę, jest cudownie, pocałunków lekka pianka
słodko pieści suche usta, moja panna filiżanka.
Moja panna porcelana, cała w bieli delikatna,
w środku diabeł i kochanka, z wierzchu anioł, żona i matka.

Być może tekst najnowszego hitu Michała Wiśniewskiego to poezja. Być może. 

Jednak jeśli dołożę do tego choćby tylko dwa teksty ze „znakomitego” serialu „Miłość na bogato” (to serial na poważnie): „Zostałam twarzą rajstop” oraz „Warszawa miastem predyspozycji”, to myślę sobie, że ludzie zgłupieli do reszty…

Swoją drogą - już ponad rok temu pisałam o zgłupieniu języka: 
http://babadziwo007.blogspot.com/2012/09/reinplantacja-boho-na-lookbooku.html 

Natasza Urbańska: Rolowanie



http://www.teksciory.pl/natasza-urbanska-rolowanie-tekst-piosenki,t,643338.html

Wielki mi big deal
After czy before
Podniósł mi się flow
Face demolition
Weź mnie na dancefloor
Zrobię ci hardcore
Tamten to asshole 
Zero temptation
/2x

Mam lajki na fejsie
W realu gubię się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Dziary że ho ho
Oldschoolowy Joe
Obcy come along
Nie rób tragedian
Dziary że ho ho
Oldschoolowy Joe
Obcy come along
Nie rób tragedian

Chcę zresetować się
Chcę egzaltować się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Rolować blanta na backstage’u 
Jakaś soda jakiś juice
/8x

O co come on? 

W realu gubię się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Autor tekstu: Zofia Kondracka

Michał Wiśniewski "Filiżanka"



http://www.tekstowo.pl/piosenka,michal_wisniewski,filizanka.html

Pije kawę, jest cudownie, pocałunków lekka pianka
słodko pieści suche usta, moja panna filiżanka.
Moja panna porcelana, cała w bieli delikatna,
w środku diabeł i kochanka, z wierzchu anioł, żona i matka.

Ref:
Bez ciebie dzień, straciłby smak, muzyka rytm, urodę kwiat.
Bez ciebie dzień, bez pary bal, miłość bez róż, morze bez fal.

Wrócę, siądę przy stoliku, z radia zagra nam piosenka
całą drżącą i gorącą, znów uniosę ją w swych rękach.
Wie dokładnie gdzie jej miejsce, gdy odstawiam ją na spodek,
czasem lekko zastępuje jakiś standard, gdy odchodzę.

Ref:
Bez ciebie dzień, straciłby smak, muzyka rytm, urodę kwiat.
Bez ciebie dzień, bez pary bal, miłość bez róż, morze bez fal.
Bez ciebie dzień, straciłby smak, muzyka rytm, urodę kwiat.

Pije kawę, jest cudownie, świat zatrzymał się na chwilę.
Gdy ku tobie zbliżam usta, znowu w brzuchu mam motyle.

Autor tekstu: Igor Jaszczuk

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Nie każdy lekarz chce wyleczyć

Zbyt często odnoszę zapewne słuszne wrażenie, że koncerny farmaceutyczne i współczesna medycyna okradają ludzi z pieniędzy i zdrowia uniemożliwiając im tańsze i skuteczniejsze leczenie. Nie teoretyzuję. Niżej kilka przykładów. 

Najpierw film dokumentalny. Trochę trwa, ale warto znaleźć 1,5 godz. i obejrzeć cały. Daje do myślenia. W sumie trzyma się to kupy. Logiczne, że nieprzetworzone jedzenie jest zdrowsze – widać dlatego wiele osób lepiej się czuje po zjedzeniu góry surówek. I niech nikt nie mówi, że tak jeść się nie da, bo co jedli ludzie zanim "wynaleziono" ogień?




Od kilku dni córka żywi się jedzeniem wegańskim, nieprzetworzonym. Dużo paliła. Trzeciego dnia zapaliła papieroska i zgasiła po dwóch machach. Stwierdziła, że rozbolała ją głowa i zrobiło się jej niedobrze. Wyniosła popielniczkę z pokoju… Czekam na dalsze efekty.
Warto też poczytać o terapii Gersona i jej polskiej wersji: diecie Ewy Dąbrowskiej.

Mąż miał zmiany czerniakowate – kilka narośli o średnicy nawet 1 cm. Lekarze proponują wycięcie zmian. Szukamy czegoś mniej inwazyjnego. Mąż odkrywa sok z noni i migdały. Szukamy w aptekach – trafiliśmy w dobry czas: po wielu latach wojny przemysłu farmaceutycznego przeciwko wprowadzeniu soku noni do aptek, w końcu można go kupić bez problemu. Działa na układ odpornościowy na tyle go wzmacniając, że organizm jest w stanie sam poradzić sobie z wieloma chorobami. Mąż od dwóch lat codziennie łyka noni i zjada ok. 20 migdałów (więcej nie można, bo zaszkodzą). Miejsca zmienione chorobowo nawilżał też oliwką z migdałami. Nawilżał, bo po pół roku takiej kuracji narośle zniknęły. Bez wycinania i trucia się chemią. Na dodatek koszt noni (litr za ok. 40 zł – starcza na miesiąc) trudno jest porównywać do setek złotych zostawianych w aptekach przy byle chorobie, nawet zwykłym przeziębieniu. Swoją drogą nie pamiętam, kiedy mąż ostatnio jakkolwiek chorował.  

Moja mama ma już sporo lat i – wiadomo – zdrowie coraz słabsze. Kolejna porcja badań i diagnoza: grozi pani cukrzyca – za wysoki poziom cukru. No i recepty na leki za grube pieniądze. Przy jej emeryturze to każdy wydatek jest zbyt duży, a i tak co miesiąc wykupuje siatkę leków na różne choroby. Prosto od lekarza poszła na swój ulubiony rynek. Spotkała znajomą, która poradziła jej herbatkę z fasoli. Mama wierzy lekarzom, ale ma też zdrowy rozsądek. Dlaczego nie miałaby spróbować czegoś innego? Przecież fasola nie powinna zaszkodzić. W aptece zapytała czy jest coś takiego jak „herbatka z fasoli”. Było. Kupiła za ok. 5 zł. Wypiła jedną herbatkę rano, drugą po południu. Zmierzyła poziom cukru. Spadł tak bardzo, że mama pija teraz tylko jedną herbatkę dziennie. Cukier w normie, recepta do dzisiaj nie została wykupiona. Kolejna wizyta u lekarki, która ją przepisała. „O, jakie dobre wyniki! Lekarstwo pomogło” – ucieszyła się lekarka. „Nie wykupiłam, bo nie było potrzebne. Słyszała pani o herbatce z fasoli?” – zapytała mama. „No słyszałam…” „To dlaczego nie poradziła mi pani, żebym jej spróbowała?” Cisza… Bo przemysł farmaceutyczny by nie zarobił?

Od lat miałam problemy z bardzo pocącymi się stopami. Były śmierdzące, a skóra jakaś taka „powyżerana”. Diagnoza: grzybica. Jedna maść na receptę, druga, trzecia… Zawsze było przez chwilę lepiej, a potem wszystko wracało do punktu wyjścia. Odkryłam srebro koloidalne. Też już dostępne w aptekach. Posmarowałam kilka razy i mam w końcu spokój – moje stopy wyglądają i pachną normalnie. Srebro koloidalne było skutecznie stosowane zanim wynaleziono antybiotyki. Czy jakiś lekarz je zaleca, choćby alternatywnie, w czasach kiedy wszyscy łapią się za głowy, bo jemy za dużo antybiotyków? Po co? Przecież antybiotyki są droższe i łatwiej na nich zarobić. 

W czasach licealnych poznałam jaskółcze ziele. Kolega miał kurzajki na ręku. Co proponują lekarze w takim wypadku? Wymrażanie, wypalanie, wycinanie. Jego babcia poradziła mu jaskółcze ziele. Niepozorne krzaki rosną np. pod płotem czy murkiem. Z ułamanej gałązki wycieka żółty sok którym wystarczy smarować kurzajkę. Po kilku dniach kolega miał „czystą rękę”. Szybko, bez bólu i nawrotów. Ta wiedza później wiele razy przydawała mi się w leczeniu moich bliskich. Zawsze skutecznie. 


                                             Jaskółcze ziele              Fot. babadziwo007

Do czego zmierzam? Nie umniejszam wielu osiągnięć medycyny. Zioła nie zastąpią np. przeszczepu nerki. Może jednak w wielu przypadkach nie byłby on potrzebny, gdyby dać wybór? Gdyby powszechnie mówić o tzw. medycynie niekonwencjonalnej zamiast udawać, że tylko chemiczne lekarstwa i skalpel są skuteczne? No ale wtedy koncerny farmaceutyczne mogłyby zbankrutować, więc bronią się przed tym kosztem zdrowia, a może i życia zwykłych ludzi.