piątek, 19 października 2012

Jest praca dla młodych?


Byłam naprawdę zachwycona, kiedy moje młode i ich „połówki” podjęły tzw. „męską” decyzję i postanowiły zacząć na siebie zarabiać. Okazało się, że bez znajomości trudno dzisiaj liczyć na najzwyklejszą pracę. Hmmm.... Sztuka sztuką, życie życiem.

Postanowili na siebie zarabiać... Może to za dużo powiedziane. Mówmy raczej o zarabianiu przynajmniej na własne przyjemności. Interesuje ich zarówno praca dorywcza, jak i coś bardziej stałego. Nie są jeszcze specjalistami w żadnej dziedzinie, bo trudno być specjalistą w wieku 18 – 20 lat. Tak więc szukają prostej pracy, za – siłą rzeczy - niewygórowane wynagrodzenie.

Od kilku tygodni buszują po witrynach z ogłoszeniami dotyczącymi pracy. Wysłali mnóstwo zgłoszeń. Byli gotowi m.in. układać nocą towar na półkach dużych sklepów, latem sprzedawać sezonowo cuda-niewida na stoiskach w nadmorskich kurortach itd.

Dziesiątki znalezionych ogłoszeń. Dziesiątki wysłanych CV. Zero odzewu. Czemu służą tysiące ogłoszeń w Internecie i gazetach? No, może jest tylu chętnych i tak trudno się dopchać? Fakt, że stopa bezrobocia w Polsce na koniec sierpnia 2012 r. to 12,4 % (według danych Głównego Urzędu Statystycznego). Z drugiej strony: skąd tyle ogłoszeń „dam pracę” przy takim bezrobociu? Te same ogłoszenia co jakiś czas się powtarzają, więc nie ma chętnych (?), czy też umieszczane są „dla picu” i nikt nie czeka, żeby ktoś się zgłosił?

Inna sprawa, że dzisiaj, to żeby zostać czyścibutem, należałoby mieć tytuł docenta i znać pięć języków. Tylko po co? Niania musi mieć studia pedagogiczne – nie wystarczy, że dzieci do niej lgną i są szczęśliwe w jej towarzystwie. Ważne, żeby miała papier, bo to zagwarantuje... Właściwie co? No i nie zapominajmy o wymaganym kilkuletnim doświadczeniu na początku drogi zawodowej, czyli też nie dla młodych. A jak już skończy się te pięć fakultetów, to... Setki znalezionych ogłoszeń. Setki wysłanych CV. Zero odzewu.

Finał szukania pracy przez moje dzieci jest taki, że mój prawie-zięć znalazł pracę na umowę zlecenie jako ochroniarz - po znajomości... Mój drugi prawie-zięć cieszy się z perspektywy dorabiania jako brukarz – być może ojciec kolegi da mu tę pracę. Dziewczyny nadal szukają.

Inni też znajdują pracę po znajomości. Tym razem nie mam na myśli ochroniarzy, ale dyrektorów, prezesów, persony zasiadające w radach nadzorczych naprawdę dużych firm, które mają wpływ na nasze portfele. Tyle, że na tak wysokiej stopie „kompetencji” nikt nie pyta już o kwalifikacje i znajomość tematu. Liczą się tylko znajomości i (lub) sympatie polityczne.

Obejrzałam film „Miasto z morza”. W skrócie: o budowie portu w Gdyni. Dla tych co nie wiedzą: zanim wybudowano tu „od zera” port, Gdynia była po prostu rybacką wioską. Centrum wielkomiejskiego życia był Gdańsk i... Wejherowo, które dzisiaj jest tzw. sypialnią Trójmiasta. Czemu o tym piszę? Zastanowiła mnie taka zwykła scena: główny bohater, który przyjechał budować port (he he - od razu znalazł pracę), idzie do szkoły. Nie dość, że wie, iż wykształcenie jest przepustką do lepszego życia, to jeszcze... okazuje się to prawdą.