Byłam
naprawdę zachwycona, kiedy moje młode i ich „połówki” podjęły
tzw. „męską” decyzję i postanowiły zacząć na siebie
zarabiać. Okazało się, że bez znajomości trudno dzisiaj liczyć
na najzwyklejszą pracę. Hmmm.... Sztuka sztuką, życie życiem.
Postanowili
na siebie zarabiać... Może to za dużo powiedziane. Mówmy raczej o
zarabianiu przynajmniej na własne przyjemności. Interesuje ich zarówno praca dorywcza, jak i coś bardziej stałego. Nie są
jeszcze specjalistami w żadnej dziedzinie, bo trudno być
specjalistą w wieku 18 – 20 lat. Tak więc szukają prostej pracy,
za – siłą rzeczy - niewygórowane wynagrodzenie.
Od
kilku tygodni buszują po witrynach z ogłoszeniami dotyczącymi
pracy. Wysłali mnóstwo zgłoszeń. Byli gotowi m.in. układać
nocą towar na półkach dużych sklepów, latem sprzedawać sezonowo
cuda-niewida na stoiskach w nadmorskich kurortach itd.
Dziesiątki
znalezionych ogłoszeń. Dziesiątki wysłanych CV. Zero odzewu.
Czemu służą tysiące ogłoszeń w Internecie i gazetach? No, może
jest tylu chętnych i tak trudno się dopchać? Fakt, że stopa
bezrobocia w Polsce na koniec sierpnia 2012 r. to 12,4 % (według
danych Głównego Urzędu Statystycznego). Z drugiej strony: skąd
tyle ogłoszeń „dam pracę” przy takim bezrobociu? Te same
ogłoszenia co jakiś czas się powtarzają, więc nie ma chętnych
(?), czy też umieszczane są „dla picu” i nikt nie czeka, żeby
ktoś się zgłosił?
Inna
sprawa, że dzisiaj, to żeby zostać czyścibutem, należałoby mieć
tytuł docenta i znać pięć języków. Tylko po co? Niania musi
mieć studia pedagogiczne – nie wystarczy, że dzieci do niej lgną
i są szczęśliwe w jej towarzystwie. Ważne, żeby miała papier,
bo to zagwarantuje... Właściwie co? No i nie zapominajmy o
wymaganym kilkuletnim doświadczeniu na początku drogi zawodowej,
czyli też nie dla młodych. A jak już skończy się te pięć
fakultetów, to... Setki znalezionych ogłoszeń. Setki wysłanych
CV. Zero odzewu.
Finał
szukania pracy przez moje dzieci jest taki, że mój prawie-zięć
znalazł pracę na umowę zlecenie jako ochroniarz - po znajomości...
Mój drugi prawie-zięć cieszy się z perspektywy dorabiania jako
brukarz – być może ojciec kolegi da mu tę pracę. Dziewczyny
nadal szukają.
Inni
też znajdują pracę po znajomości. Tym razem nie mam na myśli
ochroniarzy, ale dyrektorów, prezesów, persony zasiadające w
radach nadzorczych naprawdę dużych firm, które mają wpływ na
nasze portfele. Tyle, że na tak wysokiej stopie „kompetencji”
nikt nie pyta już o kwalifikacje i znajomość tematu. Liczą
się tylko znajomości i (lub) sympatie polityczne.
Obejrzałam
film „Miasto z morza”. W skrócie: o budowie portu w Gdyni. Dla
tych co nie wiedzą: zanim wybudowano tu „od zera” port, Gdynia
była po prostu rybacką wioską. Centrum wielkomiejskiego życia był
Gdańsk i... Wejherowo, które dzisiaj jest tzw. sypialnią
Trójmiasta. Czemu o tym piszę? Zastanowiła mnie taka zwykła
scena: główny bohater, który przyjechał budować port (he he - od razu znalazł pracę),
idzie do szkoły. Nie dość, że wie, iż wykształcenie jest
przepustką do lepszego życia, to jeszcze... okazuje się to prawdą.
Absurd, absurd i jeszcze raz absurd.
OdpowiedzUsuńNa wszystko potrzebny jest papier, no chyba że masz kupę kasy i założysz własną firmę, to wtedy możesz bez wykształcenia pracować na stanowisku, na którym wszyscy inni muszą mieć papierek.