czwartek, 30 stycznia 2014

Władza ma obywateli w...

Przez media przewinął się w ostatnich dniach temat bulwersującej kwoty, jaką Ministerstwo Zdrowia wydało na swoje nowe logo. Dla mnie ten temat to symboliczny przykład sposobu rządzenia naszą umiłowaną Ojczyzną. Rządzący mają obywateli po prostu, dokładnie... w... 

Służba zdrowia... Powiem rzecz niepopularną, ale każdy kto w sposób obiektywny pamięta słusznie minione czasy PRL-u przyzna mi rację. Wtedy może nie było luksusów, ale do lekarza pierwszego kontaktu można było dostać się bez problemu. Na wizytę u specjalisty trzeba było poczekać, ale kilka dni, a nie kilka miesięcy – jak teraz. Jeśli sprawa była rzeczywiście pilna – specjalista przyjmował od razu. Na pogotowie ratunkowe można było liczyć – pacjenci nie byli odsyłani z kwitkiem, bo limit przyjęć wyznaczony przez NFZ już się skończył, no i czy aby pacjent jest ubezpieczony? Najpierw pomagano, potem załatwiano biurokrację. Do szpitala przyjmowano. Fakt – bywało, że chory leżał na łóżku ustawionym na korytarzu, ale na pomoc medyczną mógł liczyć. 
Nie było „pałaców” NFZ budowanych za pieniądze pacjentów, bo „pałace” nie były potrzebne. W mediach nie było miliona rozpaczliwych wołań o pomoc finansową dla ciężko chorych dzieci, bo te dzieci były po prostu leczone – na miarę możliwości ówczesnej medycyny, ale były leczone. Dorośli zresztą też. Dzisiaj są pozostawieni sami sobie i finansowej zaradności rodziców. Może od razu zrzucajmy ciężko chorych ze skały, tak jak w Sparcie ze skały Tajgetu? NFZ i ministerstwo miałoby problem z głowy. Poślijmy tam też emerytów - ZUS będzie stać na kolejne siedziby z marmuru, bo nie będzie musiał wypłacać głodowych emerytur, choć emeryci przez całe swoje zawodowe życie ze składek emerytalnych uzbierali niezłe sumy. 
Rehabilitacja była w PRL-u dostępna wtedy, kiedy była potrzebna (w ramach opłacanych składek na ubezpieczenie zdrowotne), a nie pół roku np. po wypadku - jak dzisiaj. Na dodatek do sanatorium jeździło się „na skierowanie od lekarza”, a nie za spory kredyt. Przykłady można by mnożyć. 
Wypisana recepta nie była finansowym koszmarem – każdego było stać na jej wykupienie. Nie tylko emeryci nie musieli wybierać: leki czy jedzenie, bo w aptece zostawiali grosze. 
Oczywiście nie zawsze wszystko działało idealnie, bo zawsze byli „ludzie” i „ludziska”, ale dzisiejsza służba zdrowia w porównaniu z czasami PRL-u jest służbą dożynania pacjentów, a nie służbą zdrowia. Mówię o mechanizmach i biurokracji, a nie o wielu lekarzach i pielęgniarkach, którzy bardzo starają się pamiętać o przysiędze Hipokratesa. 
W takich oto okolicznościach Ministerstwo Zdrowia, które poprzez NFZ odmawia pomocy chorym (co w wielu wypadkach jest skazaniem na śmierć, bo jak nazwać wyznaczenie choremu z podejrzeniem nowotworu wizyty na „za kilka miesięcy”?) funduje sobie nowe logo. Niby nic, ale...


Zaprojektowanie tego niebieskiego zygzaka kosztowało podatników 30 tys. zł!!! Zmiana wizytówek, papieru firmowego itp. to kolejne 30 tys. zł!!! W tym momencie przed oczami mam błagalne anonse: mam ciężko chore dziecko (tu opis choroby), na leczenie potrzebuję 20 tys. zł, bez tych pieniędzy dziecko umrze, kto pomoże? 
Po pierwsze: jak urzędnikom (minister to przecież też urzędnik) przy takim katastrofalnym stanie służby zdrowia nie wstyd wydawać pieniędzy podatników na nowe logo? Po drugie: skąd wzięła się taka cena? Pierwszy lepszy grafik za część tej kwoty zaprojektowałby takie logo, a śmiem podejrzewać, że byłby bardziej kreatywny. To jest zwykła niegospodarność i znów nikt nie poniesie odpowiedzialności za szastanie pieniędzmi podatników do kieszeni zaprzyjaźnionego grafika. Rzecz jasna to „zaprzyjaźnienie” to tylko moje domysły, ale przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zapłaciłby takich pieniędzy komukolwiek za niebieski zygzak, skoro można znaleźć tańszego wykonawcę. 
No i taką to mamy wywalczoną, wymarzoną, wyśnioną wolną Polskę, gdzie dla Ministerstwa Zdrowia bardziej liczy się wywalanie kasy na niepotrzebną zmianę obrazka na wizytówkach, zamiast na leczenie chorych.  

środa, 8 stycznia 2014

Rolowanie blanta na backstage’u

„Uwielbiam” nowo-mowę, ale tekst najnowszego hitu Nataszy Urbańskiej powalił mnie na kolana. Spadłam pod biurko, ale jeszcze nie rozumiem: czy z zachwytu nad ogromem kreatywności autorki, czy ze śmiechu, czy z żałoby po sztuce, która jest coraz większym rarytasem we współczesnym świecie…

„Rolowanie” - refren:
Mam lajki na fejsie
W realu gubię się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Cały tekst niżej. Polecam masochistom. Być może – jak sugeruje znakomita mniejszość komentujących – jest to satyra na współczesny show business. Być może.

„Filiżanka” – zwrotka:
Pije kawę, jest cudownie, pocałunków lekka pianka
słodko pieści suche usta, moja panna filiżanka.
Moja panna porcelana, cała w bieli delikatna,
w środku diabeł i kochanka, z wierzchu anioł, żona i matka.

Być może tekst najnowszego hitu Michała Wiśniewskiego to poezja. Być może. 

Jednak jeśli dołożę do tego choćby tylko dwa teksty ze „znakomitego” serialu „Miłość na bogato” (to serial na poważnie): „Zostałam twarzą rajstop” oraz „Warszawa miastem predyspozycji”, to myślę sobie, że ludzie zgłupieli do reszty…

Swoją drogą - już ponad rok temu pisałam o zgłupieniu języka: 
http://babadziwo007.blogspot.com/2012/09/reinplantacja-boho-na-lookbooku.html 

Natasza Urbańska: Rolowanie



http://www.teksciory.pl/natasza-urbanska-rolowanie-tekst-piosenki,t,643338.html

Wielki mi big deal
After czy before
Podniósł mi się flow
Face demolition
Weź mnie na dancefloor
Zrobię ci hardcore
Tamten to asshole 
Zero temptation
/2x

Mam lajki na fejsie
W realu gubię się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Dziary że ho ho
Oldschoolowy Joe
Obcy come along
Nie rób tragedian
Dziary że ho ho
Oldschoolowy Joe
Obcy come along
Nie rób tragedian

Chcę zresetować się
Chcę egzaltować się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Rolować blanta na backstage’u 
Jakaś soda jakiś juice
/8x

O co come on? 

W realu gubię się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Autor tekstu: Zofia Kondracka

Michał Wiśniewski "Filiżanka"



http://www.tekstowo.pl/piosenka,michal_wisniewski,filizanka.html

Pije kawę, jest cudownie, pocałunków lekka pianka
słodko pieści suche usta, moja panna filiżanka.
Moja panna porcelana, cała w bieli delikatna,
w środku diabeł i kochanka, z wierzchu anioł, żona i matka.

Ref:
Bez ciebie dzień, straciłby smak, muzyka rytm, urodę kwiat.
Bez ciebie dzień, bez pary bal, miłość bez róż, morze bez fal.

Wrócę, siądę przy stoliku, z radia zagra nam piosenka
całą drżącą i gorącą, znów uniosę ją w swych rękach.
Wie dokładnie gdzie jej miejsce, gdy odstawiam ją na spodek,
czasem lekko zastępuje jakiś standard, gdy odchodzę.

Ref:
Bez ciebie dzień, straciłby smak, muzyka rytm, urodę kwiat.
Bez ciebie dzień, bez pary bal, miłość bez róż, morze bez fal.
Bez ciebie dzień, straciłby smak, muzyka rytm, urodę kwiat.

Pije kawę, jest cudownie, świat zatrzymał się na chwilę.
Gdy ku tobie zbliżam usta, znowu w brzuchu mam motyle.

Autor tekstu: Igor Jaszczuk

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Nie każdy lekarz chce wyleczyć

Zbyt często odnoszę zapewne słuszne wrażenie, że koncerny farmaceutyczne i współczesna medycyna okradają ludzi z pieniędzy i zdrowia uniemożliwiając im tańsze i skuteczniejsze leczenie. Nie teoretyzuję. Niżej kilka przykładów. 

Najpierw film dokumentalny. Trochę trwa, ale warto znaleźć 1,5 godz. i obejrzeć cały. Daje do myślenia. W sumie trzyma się to kupy. Logiczne, że nieprzetworzone jedzenie jest zdrowsze – widać dlatego wiele osób lepiej się czuje po zjedzeniu góry surówek. I niech nikt nie mówi, że tak jeść się nie da, bo co jedli ludzie zanim "wynaleziono" ogień?




Od kilku dni córka żywi się jedzeniem wegańskim, nieprzetworzonym. Dużo paliła. Trzeciego dnia zapaliła papieroska i zgasiła po dwóch machach. Stwierdziła, że rozbolała ją głowa i zrobiło się jej niedobrze. Wyniosła popielniczkę z pokoju… Czekam na dalsze efekty.
Warto też poczytać o terapii Gersona i jej polskiej wersji: diecie Ewy Dąbrowskiej.

Mąż miał zmiany czerniakowate – kilka narośli o średnicy nawet 1 cm. Lekarze proponują wycięcie zmian. Szukamy czegoś mniej inwazyjnego. Mąż odkrywa sok z noni i migdały. Szukamy w aptekach – trafiliśmy w dobry czas: po wielu latach wojny przemysłu farmaceutycznego przeciwko wprowadzeniu soku noni do aptek, w końcu można go kupić bez problemu. Działa na układ odpornościowy na tyle go wzmacniając, że organizm jest w stanie sam poradzić sobie z wieloma chorobami. Mąż od dwóch lat codziennie łyka noni i zjada ok. 20 migdałów (więcej nie można, bo zaszkodzą). Miejsca zmienione chorobowo nawilżał też oliwką z migdałami. Nawilżał, bo po pół roku takiej kuracji narośle zniknęły. Bez wycinania i trucia się chemią. Na dodatek koszt noni (litr za ok. 40 zł – starcza na miesiąc) trudno jest porównywać do setek złotych zostawianych w aptekach przy byle chorobie, nawet zwykłym przeziębieniu. Swoją drogą nie pamiętam, kiedy mąż ostatnio jakkolwiek chorował.  

Moja mama ma już sporo lat i – wiadomo – zdrowie coraz słabsze. Kolejna porcja badań i diagnoza: grozi pani cukrzyca – za wysoki poziom cukru. No i recepty na leki za grube pieniądze. Przy jej emeryturze to każdy wydatek jest zbyt duży, a i tak co miesiąc wykupuje siatkę leków na różne choroby. Prosto od lekarza poszła na swój ulubiony rynek. Spotkała znajomą, która poradziła jej herbatkę z fasoli. Mama wierzy lekarzom, ale ma też zdrowy rozsądek. Dlaczego nie miałaby spróbować czegoś innego? Przecież fasola nie powinna zaszkodzić. W aptece zapytała czy jest coś takiego jak „herbatka z fasoli”. Było. Kupiła za ok. 5 zł. Wypiła jedną herbatkę rano, drugą po południu. Zmierzyła poziom cukru. Spadł tak bardzo, że mama pija teraz tylko jedną herbatkę dziennie. Cukier w normie, recepta do dzisiaj nie została wykupiona. Kolejna wizyta u lekarki, która ją przepisała. „O, jakie dobre wyniki! Lekarstwo pomogło” – ucieszyła się lekarka. „Nie wykupiłam, bo nie było potrzebne. Słyszała pani o herbatce z fasoli?” – zapytała mama. „No słyszałam…” „To dlaczego nie poradziła mi pani, żebym jej spróbowała?” Cisza… Bo przemysł farmaceutyczny by nie zarobił?

Od lat miałam problemy z bardzo pocącymi się stopami. Były śmierdzące, a skóra jakaś taka „powyżerana”. Diagnoza: grzybica. Jedna maść na receptę, druga, trzecia… Zawsze było przez chwilę lepiej, a potem wszystko wracało do punktu wyjścia. Odkryłam srebro koloidalne. Też już dostępne w aptekach. Posmarowałam kilka razy i mam w końcu spokój – moje stopy wyglądają i pachną normalnie. Srebro koloidalne było skutecznie stosowane zanim wynaleziono antybiotyki. Czy jakiś lekarz je zaleca, choćby alternatywnie, w czasach kiedy wszyscy łapią się za głowy, bo jemy za dużo antybiotyków? Po co? Przecież antybiotyki są droższe i łatwiej na nich zarobić. 

W czasach licealnych poznałam jaskółcze ziele. Kolega miał kurzajki na ręku. Co proponują lekarze w takim wypadku? Wymrażanie, wypalanie, wycinanie. Jego babcia poradziła mu jaskółcze ziele. Niepozorne krzaki rosną np. pod płotem czy murkiem. Z ułamanej gałązki wycieka żółty sok którym wystarczy smarować kurzajkę. Po kilku dniach kolega miał „czystą rękę”. Szybko, bez bólu i nawrotów. Ta wiedza później wiele razy przydawała mi się w leczeniu moich bliskich. Zawsze skutecznie. 


                                             Jaskółcze ziele              Fot. babadziwo007

Do czego zmierzam? Nie umniejszam wielu osiągnięć medycyny. Zioła nie zastąpią np. przeszczepu nerki. Może jednak w wielu przypadkach nie byłby on potrzebny, gdyby dać wybór? Gdyby powszechnie mówić o tzw. medycynie niekonwencjonalnej zamiast udawać, że tylko chemiczne lekarstwa i skalpel są skuteczne? No ale wtedy koncerny farmaceutyczne mogłyby zbankrutować, więc bronią się przed tym kosztem zdrowia, a może i życia zwykłych ludzi.