wtorek, 27 sierpnia 2013

Wyprawka szkolna - podręczniki dla bogaczy

Podręcznik w formie pdf, przygotowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej (lub na jego zlecenie), wydrukowany na szkolnej drukarce, lub nawet w punkcie ksero, albo jeszcze lepiej – dostępny na czytniku e-booków. Tanio dla rodziców i lekko w tornistrze ucznia. Czy rząd mógłby W KOŃCU zrobić coś dla Polaków, zamiast zajmować się rozgrywkami personalnymi i lansem?

Jak co roku na hasło „nowy rok szkolny” zemdliło mnie, bo znów piętnaście razy dziennie słyszę i czytam w mediach, że to „wyzwanie dla rodziców przedszkolaków i uczniów”. Tym razem nie czepiam się mediów, ale chronicznego bezwładu rządu, który gdyby chciał, to bez kosztów mógłby położyć kres tej heroicznej wręcz walce z pustym portfelem i ciężkim tornistrem.
Do wielkiej bitwy o to, żeby pani w szkole nie postawiła do kąta za brak podręcznika i zeszytu, żeby rodzice na wywiadówce nie dostali po głowie bo „nie dbają o dziecko” i są „niewydolni wychowawczo”, żeby rówieśnicy w klasie nie wyśmiali „biedaka”, staje we wrześniu ok. 4,5 mln uczniów i ich rodzice (w uproszczeniu – 9 mln rodziców). To duża armia w niemal 40-sto milionowym państwie.
Sprawa jest poważna, bo jeśli kurator sądowa z Dolnego Śląska niedawno uznała, że można zabrać 5-letnie dziecko rodzinie, bo waży kilka kilogramów za dużo (nie, nie popieram niezdrowej nadwagi),  to równie dobrze może uznać, że jeśli rodziców nie stać na podręczniki do szkoły, to w majestacie państwa należy zabrać je do „bidula”.



                                   Po lewej: przaśny podręcznik do "polaka" z czarno-białymi obrazkami
                                   z 1968 r., wydanie z 1980 r. Używałam jej ja i trójka mojego rodzeństwa. 
                                   Kto jeszcze? Nie pamiętam. Po prawej: kolorowa i piękna książka do 
                                  "matmy" z 2008 r. Rok wcześniej obowiązywała inna jej wersja - czy 
                                   skorzystało z niej więcej niż jedno dziecko? Chyba nie. Jeśli chodzi o 
                                   zawartość podręczników - w wolnej Polsce to już chyba nawet do historii
                                  można byłoby opracować jeden, obiektywny podręcznik, żeby służył przez lata...
                                  Fot. babadziwo007

 

Minimalna płaca w 2013 roku to ok. 1200 zł na rękę. Panie i panowie prezesi, dyrektorzy, posłowie , ministrowie – uwierzcie, że ludzie zarabiający grosze, to w tym kraju wcale nie taki rzadki przypadek. Nie mówiąc o ludziach pracujących na umowach śmieciowych. Z  perspektywy bogaczy jest to nie do pomyślenia, ale właśnie tak wygląda przeciętne finansowe życie przeciętnego Polaka. Spróbujcie przeżyć za 1200 zł, płacąc za mieszkanie, prąd, gaz, i słuchając, ze schamieliście, bo do teatru nie chadzacie. Żeby wyposażyć jedno dziecko do szkoły trzeba przeciętnie wydać 500 – 600 zł. Największa część tych wydatków to podręczniki. Zakładając, że mówimy o pełnej rodzinie, gdzie oboje zarabiają „minimalną” i mają czworo dzieci (jakże pożądanych przez państwo), to żeby wyposażyć je do szkoły rodzina ta nie powinna przez miesiąc jeść, ani płacić żadnych rachunków.
Ministerstwo Edukacji Narodowej miłościwie śpieszy z pomocą - program „Wyprawka szkolna”. Dlatego my, podatnicy wydamy na ten cel 180 mln zł. MEN na swojej stronie z dumą chwali się, że to o 52 mln zł więcej niż w zeszłym roku. Jest super!!! Tym bardziej, że część pieniędzy wróci do skarbu państwa w postaci podatku VAT od książek.
Żeby skorzystać z tego miłosierdzia, dochód nie może przekroczyć 539 zł na osobę. Alleluja! Jak dochód wyniesie 600 zł na osobę – znaczy bogacz i zobaczy figę.
A może by tak w końcu podać przysłowiową wędkę zamiast jednorazowej jałmużny? Przepraszam – ryby?
Ostatnio obejrzałam w Bankier.tv ciekawą dyskusję („Kto zarabia na wyprawkach?”). Okazało się, że rynek wydawnictw w Polsce jest wart 2 mld zł. Złoty interes, wziąwszy pod uwagę, że nowe podręczniki wprowadza się co roku, co dwa, co trzy lata. Czy tak szybko zmienia się np. historia, czy matematyka? Skoro nie można korzystać z książek używanych, trzeba kupić nowe – interes się kręci. Ostatnio w TV pani z księgarni stwierdziła, że zadała sobie trud porównania nowego wydania podręcznika z matematyki z tym starym. „Nawet zadania mają taką samą treść, zmieniają się tylko dane” - stwierdziła. Ciekawe kto na tym zarabia 2 mld zł wyciągnięte z kieszeni rodziców? I kto się na to godzi?
We wspomnianej dyskusji eksperci podali na tacy logiczne rozwiązanie problemu. Eksperci na zlecenie MEN mogliby przygotować podręczniki zgodne z podstawą programową (przecież i tak MEN musi te podręczniki zatwierdzić). Te podręczniki w formie pdf można byłoby bezpłatnie pobrać ze strony MEN (w szkole lub w domu) i wydrukować. Załóżmy, że książka ma 100 stron, oznacza to 50 stron formatu A4. Według cennika jaki znalazłam w necie druk jednej strony A4 dla jednej kopii to koszt 15 groszy. Wydrukowanie takiej książki to koszt 7,5 zł. Im więcej kopii (np. wspólny druk dla całej klasy) – tym taniej. Na szkolnej drukarce, kupując tylko papier, byłoby jeszcze taniej. W księgarni podręcznik kosztuje 30 - 100 zł.
Jeszcze lepszym rozwiązaniem byłoby zlitowanie się nad lasami (papier) i kręgosłupami uczniów (tornister ucznia drugiej klasy podstawówki waży nawet 8 kg!!!) i przejście na czytniki e-booków. Nawet gdyby mieli je kupić rodzice, to po trzech minutach przeszukiwania internetu znalazłam takie czytniki w cenie 69 zł. I tak oszczędność.
Proste i skuteczne. I to byłaby dobra cegiełka wrzucona do worka „polityka prorodzinna”. Ale kto by tam w rządzie zajmował się takimi duperelami. Cóż tam dla posła te kilkaset zł wydanych na podręczniki dla swojego dziecka. Rząd się wyżywi. A reszta? Niech sobie radzi jak chce. Hurra, niech żyje bezpłatna edukacja…
Wiem, że nie na temat, ale tak mi się przypomniały ideały Sierpnia ’80. Czy rządzącym ludziom Solidarności nie jest po prostu wstyd, że za czasów słusznie minionych, może książki i zeszyty nie były takie piękne, ale za to dostępne? Choćby te wytarte gumką myszką, kupione na szkolnym kiermaszu, lub odziedziczone po rodzeństwie?

środa, 21 sierpnia 2013

Amber Gold: skarbówka niewinna z przepracowania...



Bue he he he.... Że niby mamy państwo prawa. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku właśnie rozgrzeszyła urzędników skarbówki w sprawie Amber Gold z powodu „ponadnormatywnego obciążenia pracą i jej wykonywaniem w zastępstwie innych, nieobecnych osób”.

Idąc tropem przepracowania...
Czy kierowca autokaru, który po 12-godzinach za kółkiem spowoduje wypadek w którym zginie 20 osób, też zostanie rozgrzeszony, bo był przepracowany?
Czy chirurg, któremu ręka się „omsknie” i pacjent zostanie kaleką, zostanie rozgrzeszony, bo nie było zmiennika i dlatego nie poszedł odpocząć, tylko ratował komuś życie?
Czy kasjerka w supermarkecie lub księgowa, której pomylą się nominały banknotów lub rzędy cyferek, czego skutkiem będzie strata firmy może liczyć na poklepanie po plecach przez szefa i usłyszy: „rozumiem, jest pani przepracowana”.
Czy dziennikarz, któremu zupełnie „rozbiegną się zajączki” – oczywiście z przepracowania – przy okazji pisania tekstu dotyczącego prokuratury, może później liczyć na wyrozumiałość tejże prokuratury?


                               Dla maluczkich skarbówka jest bezwzględna, 
                               dla ustosunkowanych to tylko strach na wróble. 
                               Fot: babadziwo007

Urzędnicy skarbówki  w sprawie Amber Gold byli tak przepracowani, że przez lata przymykali oko na na tzw. „otwarcie obowiązku w podatku dochodowym od osób prawnych”. To już chyba całkiem ze zmęczenia na oczy nie widzieli, skoro nie zauważyli braku podpisu osób uprawnionych do działania w imieniu spółki, a mimo to zarejestrowali spółkę o słynnej nazwie Amber Gold. Urzędnicy jakby zupełnie nie zauważyli braku kopii umów rachunku bankowego spółki. Stwierdzono także „bezczynność organu podatkowego” w zakresie egzekwowania terminowego składania deklaracji podatku VAT i zeznań CIT. Ale tak to już jest, że przepracowany urzędnik musi być bezczynny, żeby odpocząć w pracy. No i to wszystko - zdaniem prokuratury - nie miało żadnego wpływu na taki drobiazg, że ponad 11 tys. osób straciło oszczędności życia. Przecież były to tylko zaniedbania urzędników skarbówki.
Czy taki zwykły Kowalski, który nie ma sztabek złota, może spóźnić się ze złożeniem deklaracji wszelakich i zapłatą podatku? Nie, bo dla przeciętnego Kowalskiego urzędnicy skarbówki zawsze mają czas i są dostatecznie wypoczęci, by wyśledzić każde, choćby niezamierzone uchybienie. A prokuratura ochoczo pomoże go ścigać.
Kilka lat temu, jako praworządny obywatel złożyłam roczny PIT. Ponieważ zagmatwanie formularza do rozliczeń było wtedy jeszcze większe niż teraz, kwity wypełniła mi księgowa. Niewiele czasu minęło, kiedy dostałam wezwanie do stawienia się w skarbówce. Rzecz jasna tak sformułowane, że poczułam się jak przestępca. Kiedy w skarbówce znalazłam w końcu właściwy pokój i panią, która mnie wezwała do tego karnego raportu, ta od progu zaczęła na mnie po prostu wrzeszczeć - jak wredny nauczyciel na pierwszoklasistę. Kiedy udało mi się dopytać o co chodzi – okazało się, że wszystko w rozliczeniu się zgadza, ale pomyliły się rubryczki... Dzielna pani ze skarbówki zdemaskowała przestępcę. Widać akurat była wypoczęta.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Podobno odwiedzi mnie Ozzy Osbourne…

Dziennikarze byli kiedyś nazywani „czwartą władzą”. Po gazety sięgano, by dowiedzieć się, co dzieje się w kraju i na świecie. Tzw. „michałki” czyli śmieszne, lub lekkie tematy miały swoje miejsce w rubryce „po godzinach”, na ostatnich stronach gazety. Dzisiaj bzdurki awansowały na główne tematy dnia. Nie tylko w gazetach.

Obrażę pewnie wielu dziennikarzy, ale śmiem twierdzić, że dziennikarstwo wskutek polityki wielu redakcji dogorywa. Duperele lansowane są jako wydarzenia wielkiej wagi. Prawdziwe problemy, którymi dziennikarz powinien się zająć, spychane są w kąt. I – powtarzam – nie jest to wina dziennikarzy, tylko polityki redakcji. Tak się zastanawiam, jaką rolę obecnie odgrywa ta „czwarta władza”? Czy chodzi już tylko o lansowanie polityków i celebrytów, by podnieść oglądalność strony www czy wiadomości w TV?

Wczoraj przejrzałam główne strony trzech, bodaj największych portali informacyjnych. Takie portale – jak wiadomo – są dzisiejszymi odpowiednikami gazet. I co znalazłam na ich głównych stronach? Królują takie tematy:
„Kim jest wybranka Jerzego Janowicza? Nie lubi o tym mówić.” Ale media lubią. Nie ważne, czy mają coś do powiedzenia, czy nie. Rozwaliło mnie zdanie: „Podobno już wcześniej widziano Martę i Jerzego, całujących się podczas turnieju tenisowego w Madrycie.” Równie dobrze mogę zapodać newsa, że podobno jutro odwiedzi mnie Ozzy Osbourne, a nietoperze, które podobno mieszkają na moim balkonie już drżą ze strachu.


                                    Fot. wikipedia  Nietoperze już drżą ze strachu, bo podobno odwiedzi mnie Ozzy…

„To z nim zdradziła Maćka! Kim jest ojciec dziecka Samanty Stuhr?” No i leci niemal notatka z wikipedii na temat domniemanego, czy prawdziwego kochanka, zakończona przypuszczeniami, kiedy to zakochali się w sobie i czy kapela tego gościa ma szansę poważnie zaistnieć na polskim rynku muzycznym. Przyznam, że bez tej wiadomości nie mogłabym dalej żyć.
„Skradli serce Bachledzie-Curuś. Komu udało się rozkochać Alicję?” No i znany portal prezentuje czterech panów, którzy mają coś, lub cokolwiek mieli wspólnego z aktorką. Brakuje mi tylko sondy, w której czytelnicy wybiorą dla niej faceta, a ona będzie zobowiązana hajtnąć się z nim i spowiadać się publicznie z prywatnego życia.
„Kasia Zielińska wyglądała ślicznie. A jak na własnych ślubach wypadły inne polskie gwiazdy? Zobacz.” No przyznam się, że od miesięcy źle sypiałam, tak bardzo nie mogłam się doczekać, by zobaczyć kreację ślubną Kasi Zielińskiej. Właściwie to cały czas źle sypiam, bo tyle gwiazd staje na ślubnym kobiercu, że ciągle nie mogę się doczekać takich newsów.


                                    Taką tapetę można pobrać ze strony: www.wkinach.pl 

„Joasiu, wszystko ci widać! Ciężarna Liszowska cała w prześwitach.” No i po takim rewelacyjnym tytule widzimy gwiazdę z Polsatu, która na ślub Kasi Zielińskiej „wybrała niezwykle odważną kreację, która odsłoniła zgrabne nogi aktorki. Niektórzy pewnie będą zszokowani taką modową nonszalancją.” Rzeczywiście byłam zszokowana. Zdjęcia pani w koronkowej sukni do ziemi. No i co z tego?
„Ta część ciała stała się do tego stopnia popularna, że...” Okazuje się, że niezwykle ważną częścią ciała są stopy.  „Na wikipedii powstała oddzielna podstrona: "wikifeet", na której użytkownicy mogą umieszczać zdjęcia stóp celebrytów. Każdą fotografię można ocenić w skali od 1 do 5.” Najważniejsza jednak informacja z tego tekstu brzmi: „Swego czasu Justin Bieber miał lepsze zajęcia niż podziwianie stóp Seleny Gomez...”
No i deser: „Pies zatrzymał ruch na rosyjskiej ulicy!” Emocje sięgają zenitu. Na filmiku widzimy, jak gość goni po ulicy uroczego pieseczka, który mu zwiał.

Obejrzałam dzisiaj wieczorne wiadomości w trzech największych stacjach telewizyjnych. We wszystkich trzech najważniejszym tematem były trzy lata prezydentury Bronisława Komorowskiego. Rzetelnych podsumowań było mało, dowiedziałam się za to, że zdążył się już zadomowić. Do tego absolutne zachwyty posłów PO i oczywista krytyka posłów PiS. No kto by się spodziewał? Popytałam kilku znajomych o tę wspaniałą rocznicę. Wzruszyli ramionami i stwierdzili: „No i co z tego?”
Drugim najważniejszym tematem było: co posłowie robią w wakacje? I seria fotek Jarosława Gowina: z góralską ciupagą, w smażalni rybek z piwkiem, na statku. Do tego o remontach w pustym sejmie. Waga tematu mnie zabiła. Podkreślam – nie był to „michałek” na deser.


                                    Fot: wikipedia  Porażająca wiadomość: posłowie są na wakacjach.

Gdzieś tam bliżej końca wiadomości analizowano zdarzenie z Sierzewia, kiedy to ratownicy pogotowia odwieźli zmarłego w karetce pacjenta na miejsce wypadku i tam go zostawili. Wszyscy wieszają psy na ratownikach (też nie pochwalam takiego zachowania), ale na pierwsze miejsce wybiłabym bałagan w przepisach, który do tego doprowadził. Okazuje się, że nie zawieźli ciała do szpitala, bo zmarły nie zostałby tam przyjęty. Brakuje jednoznacznych przepisów, jak należy postępować w takich sytuacjach, a lekarz pogotowia nie ma w obowiązkach czegoś takiego jak stwierdzenie zgonu.
Tymczasem PAP podał dzisiaj komunikat Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, że bezrobocie zmalało o 0,1 %. Przypomnę, że mamy lato, kiedy to bezrobocie od lat spadało znacznie, bo w sezonie zawsze spada – pracy jest więcej. Komunikat ukazał się o godz. 14.33 – naprawdę dałoby radę zrobić materiał do wieczornych wiadomości i to ważniejszy od tych powyżej. A tu… ani słowa.
Cóż, ważniejsze jest robienie lansu celebrytom i politykom…