niedziela, 11 listopada 2012

Zadyma w kominiarkach Niepodległości


Relacje z obchodów Dnia Niepodległości po raz kolejny uzmysłowiły mi jak media – nie zawsze w sposób zamierzony – kreują rzeczywistość. I tak oto zadymiarze w kominiarkach stają się bohaterami dnia, a politycy – celebrytami. Skoro są znani, to wygrywają wybory. Szkoda, że wielu z nich oprócz brylowania na salonach niewiele ma do zaoferowania społeczeństwu.
Narodowe Święto Niepodległości obchodzimy na pamiątkę ponownego scalenia Polski po rozbiorach, po 123 latach życia pod zaborami - jest z czego się cieszyć. Święto zostało przywrócone w 1989 r. – to już wywalczyli współcześni nam. Tymczasem wszystkie media – chyba bez wyjątku – skoncentrowały się na relacjonowaniu wyczynów chuliganów i roztrząsaniu czy to policja urządziła „kocioł”. Znaczy znów wszystko przez policjantów? Niechętnie staję w obronie policji, ale czy funkcjonariusze mieli dać się ukamienować przez naszych wspaniałych rodaków w kominiarkach, żeby media nie robiły z policjantów winnych zamieszek?
Wróćmy jednak do ludzi w kominiarkach. Dlaczego robią zadymy przy okazji wszelkich pokojowych manifestacji? Bo wiedzą, że wszystkie media to pokażą, że będą tematem dnia, że kumplom pochwalą się jakie „jaja” zrobili, a wszyscy to oglądali. I jeszcze policji dokopią – piórami, mikrofonami i kamerami dziennikarzy. Nie doszukiwałabym się tu większej ideologii. I dzieje się tak, jak chuligani chcą. Nie jest to wina dziennikarzy, ale właścicieli mediów i wydawców. No bo jeśli w stacji XX pokażą rozpierduchę w Warszawie, a stacja YY z premedytacją przemilczy ten fakt, to dziennikarze stacji YY nazajutrz mogą sobie szukać innego zajęcia. Jeśli w gazecie ZZ opiszą, że polityk puścił bąka, a gazeta CC nie będzie miała tego „super newsa”, to dziennikarz gazety CC nazajutrz… To jakiś chory wyścig trwający od wielu lat. Coraz bardziej śmieszny w dobie internetu. Kiedyś każdy z dziennikarzy sam zdobywał tematy. Dzisiaj – jeśli mówimy o ogólnie dostępnych zdarzeniach – wystarczy śledzić neta.
Co stałoby się, gdyby media zrelacjonowały obchody Dnia Niepodległości i jedynie napomknęły, że była zadyma? Gdyby zmieniły proporcje? Gdyby ilustracją materiałów dziennikarskich nie były fotki kretynów w kominiarkach rzucających racami i kamieniami? Być może następne marsze i wiece nie cieszyłyby się tak dużym zainteresowaniem zadymiarzy? No bo po co? Gwiazdami by przecież nie zostali.
Podobnie rzecz ma się z kreowaniem na medialne gwiazdy ludzi, którzy wiele mówią, a niewiele robią. Jest to szczególnie groźne w przypadku polityków, bo to oni decydują o tym, jak nam się żyje. Kilka miesięcy po pewnych wyborach parlamentarnych spotkałam dawnego radnego miasta, który właśnie awansował na posła. To człowiek z zasadami. Naiwnie myślał, że jak zostanie posłem, to będzie mógł jeszcze więcej zrobić dla społeczeństwa niż w czasach, kiedy był samorządowcem. Na moje pytanie „I jak znajduje się pan w roli posła? Możliwości większe?” posmutniał jakoś i odpowiedział: „Naiwny nie jestem, ale nie myślałem, że to działa aż tak. Jestem trybikiem w maszynie. Nie mogę mieć własnego zdania. Dyskusje na ważne tematy wewnątrz własnego ugrupowania są źle widziane. Mam robić co mi każą. Kto? Nieliczna grupka stojąca na czele partii i kilku bezwarunkowo im przytakujących. Tych przytakujących ciągle widać w mediach.”
Przyjrzyjmy się kto wypowiada się w mediach? To cały czas ten sam zestaw nazwisk. To często ludzie, którzy niekoniecznie mówią merytorycznie, ale powodują, że np. jest śmieszniej. Czym innym wytłumaczyć olśniewającą karierę Nelli Rokity? Zmiana fryzury czy rękawiczek i telewizja informacyjna (?) już miała newsa. A Kazimierz Marcinkiewicz? Czy to na nartach w śmiesznej czapce, czy to recytujący ukochanej kiepskie wierszyki – jest news. A po tych wszystkich śmiesznych rzeczach, które wyprawiał – jest zapraszany do rozmowy na poważne tematy w roli eksperta. Hmmm…. Jeśli miał coś do powiedzenia, to dlaczego zawsze lał wodę, choć nie musiał już kierować się interesem partii? Politycy zamieszani w poważne afery w cywilizowanym kraju odeszliby w niebyt. U nas – z honorami są zapraszani przed kamery do dyskusji o przyszłości Polski. I leją wodę. I wszyscy ich znają. Jedynie w Superstacji można posłuchać trochę innego zestawu gości z grona posłów, senatorów.
To nie jest przypadek, że przed wyborami partie szukają kandydatów, którzy noszą nazwiska znane z mediów. Bo nie wybieramy ludzi, którzy coś zmienią w naszej popapranej rzeczywistości, tylko wybieramy ludzi, których nazwiska znamy. A że taki ktoś nie nadaje się do podejmowania ważnych decyzji? Nie szkodzi. I tak będzie tylko trybikiem w partyjnej maszynce.
Gdyby tak właściciele mediów mieli odwagę, by przestać się ścigać w pokazywaniu dupereli typu nowa garsonka jakiejś pani poseł i skarpetki posła ubrane do sandałów, to ci posłowie musieliby się wykazać wiedzą i działaniem, jeśli chcieliby zaistnieć w mediach. Może przy następnych wyborach rozdanie byłoby lepsze? Gdyby tak media przestały opisywać i pokazywać chuliganów w roli bohaterów dnia, to może byłoby trochę mniej zadym?