Śmiertelne
ofiary wycieczek na groby i bluzgi za kółkiem w drodze na
cmentarz... Czy to właściwy sposób oddawania szacunku zmarłym? I
ten popcorn pod cmentarną bramą... Ubocznym skutkiem Święta Zmarłych jest fakt, że w radio w końcu słychać Muzykę – przez
duże M. Szkoda, że jak zwykle brakuje w eterze polskich kapel.
Co roku w
przewrotne zdumienie wprawiają mnie policyjne bilanse podsumowujące
sytuację na drogach w dniu tego święta. 1 listopada zdarzyły się w tym roku 74 wypadki, zatrzymano 315
nietrzeźwych kierowców, rannych zostało 90 osób, a zginęło 8.
Czy to dużo czy mało? Nie o to chodzi.
Absurdalną
wydaje mi się sytuacja, że w amoku stadnego gnania na groby
bliskich niektórzy sami trafiają na cmentarz – w roli zmarłego.
Dlaczego? Być może chodzi o to, że człowiek do wszystkiego musi
mieć okazję, czego osobiście zupełnie nie rozumiem. Jeśli zmarły
był nam bliski i chcemy to wyrazić odwiedzając jego mogiłę,
dlaczego musimy robić to dokładnie wtedy, kiedy wszyscy? Czy stadne
zapalanie zniczy na grobach oznacza wyższą formę oddania
szacunku zmarłemu? Według mnie, jeśli ktoś rzeczywiście został
w naszej pamięci, to należy wyrażać to nie tylko z okazji. Tak,
wiem, 1 listopada przypada święto kościelne Wszystkich Świętych,
ale czy należy je uczcić za cenę wściekłości za kierownicą (bo
korki), bluzgania za kółkiem (bo korki), a jeśli już w końcu uda
się dotrzeć na cmentarz – przepychania się przez dziki tłum?
Czy to sprzyja przywoływaniu wspomnień o tym, dla którego
przedzieraliśmy się przez tę dżunglę samochodów? Czy takie
świętowanie za cenę życia 8 osób (do których za rok kolejni
będą przedzierać się przez korki i bluzgać na innych kierowców,
czy na ścisk w autobusach) jest w porządku?
Przypuszczam,
że zmarły nie pogniewa się, jeśli w spokoju i skupieniu
odwiedzimy jego grób kilka
dni przed 1 listopada, lub kilka dni później - ofiar na drogach będzie mniej.
Śmiesznym
obrazkiem są dla mnie kramy rozstawiane od kilku lat przy
cmentarnych bramach. Rozumiem, że przy okazji takiej wyprawy można
zgłodnieć, ale stoiska z watą cukrową, popcornem i kiełbaską
skwierczącą na grillu jakoś mi tu nie pasują. Jakieś to
jarmarczne jest, nie mające nic wspólnego z zadumą nad
przemijaniem. Dawniej ludzie radzili sobie na cmentarzu bez popcornu...
Owszem były stoiska, ale ze zniczami i kwiatami.
Ubocznym
skutkiem tego święta jest fakt, że w końcu bez obrzydzenia można
posłuchać radia. Zauważyłam, że 1 listopada oraz w dniach żałoby
narodowej chyba wszystkie stacje radiowe nadają po prostu dobrą
Muzykę. Wczoraj usłyszałam m.in. Johna Lennona, Queen, Red
Chot Chilli Peppers, Phila Collinsa. Nie było za to słychać
sztucznie lansowanych przez przemysł muzyczny i reklamodawców
gwiazdeczek typu Justin Bieber. Moje uszy nie były też katowane
hip-hopem i disco polo. Szanuję każdą muzykę, ale dlaczego obok hip-hopu i disco polo tak rzadko można usłyszeć
m.in. rock, blues, reggae? Dlaczego poza smutnymi okazjami radio
serwuje nam papkę muzykopodobną, zamiast muzyki? Odpowiedź jest
prosta: bo muzyka w radio to też jest biznes, który ściąga
reklamodawców, dla których – żeby sprzedać bluzy z kapturem i
spodnie z krokiem na wysokości kolan – trzeba słuchaczy zalewać
hip-hopem.
Śladowe ilości
polskich wykonawców w polskich rozgłośniach radiowych zostały tego dnia bez
zmian. Szkoda, bo mamy czym się pochwalić: Kapela Ze Wsi Warszawa,
Żywiołak, Artrosis, Świetliki, Vavamuffin, Oberschlesien, Sweet
Noise, Coma, Luxtorpeda... Wymieniać można by długo i w różnych
stylach.
Posłuchajcie polskiej Luxtorpedy. Kawałek dobrej muzyki z dobrym przekazem
przydatnym nie tylko niepełnosprawnym. Jest w tym moc...