poniedziałek, 9 września 2013

Student–klient pilnie uczelni potrzebny...

Spodziewam się, że w nadchodzących latach można będzie studiować: filozofię organizowania spotkań w korporacji, zarządzanie metodologią sortowania prania w podstawowej komórce społecznej, logistykę zakupów weekendowych w hipermarkecie bądź psychologię kliniczną chomika i żółwia. Zresztą może takie kierunki już są?

Od wielu lat zastanawiam się nad sensem wysypu nowych uczelni wyższych w Polsce, proponujących  coraz dziwniejsze kierunki, na których może studiować każdy, kogo na to stać. Tej jesieni media biją na alarm, bo od lat – tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego – nie było tylu wolnych miejsc na wyższych uczelniach, nawet na tych prestiżowych. Z taką wiedzą w głowie wsiadłam do Trójmiejskiej SKM-ki. Kiedy ruszyliśmy ze stacji, mój wzrok przykuł taki oto śmieszno-straszny plakat:


                                       Fot: babadziwo007

Pewnie wielu powie, że się czepiam, a ja się pytam, co tak naprawdę znaczą słowa: „Nie udało się? Masz jeszcze szansę. Bezpłatne studia czekają na ciebie.” Dla mnie znaczy to tyle, że jeśli ktoś nie dostał się na studia, na dodatek przy tylu wolnych miejscach, to po prostu jest zbyt słabo wykształcony na poziomie liceum i ma zbyt małą wiedzę, żeby studiować. Tymczasem reklamująca się uczelnia przyjmie takiego delikwenta z otwartymi ramionami. Po co? Żeby zapewnić sens istnienia kolejnej uczelni produkującej bezrobotnych. 
Drugi powód dla którego ktoś się nie dostał na studia może być taki, że ktoś na maturze zakreślił niewłaściwe okienka, bo nie trafił w gust układających testy.

Rok temu pisałam o konkursie sms-owym (za 1,23 zł z VAT – żeby nie było), gdzie można było wygrać studia na wybranym kierunku uczelni, która ten konkurs ogłosiła - czytaj.

Teraz ten, kto nie dostał się na studia, ani ich nie wygrał, i tak może studiować, i to bezpłatnie. Szeroko otwarte ramiona wykładowców czekają. Czekam na następną odsłonę konkursu: „Przyjdź do uczelni, bezpłatnie odbierz kartę-zdrapkę i wygraj wykształcenie. Każdy wykład płatny – wykładowca płaci studentowi za wysłuchanie. Premie wypłacane są studentom za zrobienie notatek i zdane egzaminy”. A pod spodem dopisek wielkimi literami: „Wszystkie zdrapki wygrywają!!!”

Do czego potrzebne są dzisiaj studia? Dowiedziałam się tego z dodatku do „Metra” pt. „Katalog szkół” (numer z 9 września 2013 r.). Sympatyczna studentka „wzięła sprawy we własne ręce” i jeszcze na studiach rozkręca swój własny biznes w postaci stoiska z watą cukrową. Duży szacun za to, że nie czeka na mannę z nieba. Duży szacun za pomysłowo przygotowane stoisko. Ma nawet pomysł na rozwinięcie biznesu. A teraz pytanie za 100 punktów: co ona studiuje? Watologię stosowaną? Cukrologię smakową? Nie. To studentka socjologii.

Co ciekawsze kierunki studiów, jakie znalazłam: doradca i asystent rodziny, rekreacja i animacja czasu wolnego, hipologia i jeździectwo, zarządzanie pomocą psychologiczno-pedagogiczną w szkole/przedszkolu, turystyka zdrowotna, praca socjalna w pomocy społecznej, kultura literacka. 
Spodziewam się, że w nadchodzących latach można będzie studiować: filozofię organizowania spotkań w korporacji, zarządzanie metodologią sortowania prania w podstawowej komórce społecznej, logistykę zakupów weekendowych w hipermarkecie bądź psychologię kliniczną psa i kota. Zresztą może takie kierunki już są?


Uczelnie w walce o studenta reklamują się tak samo jak hipermarkety. I tu, i tu, żeby biznes się kręcił potrzebny jest klient.                                           Fot. babadziwo007

A może by tak wrócić do starych, sprawdzonych rozwiązań? Reaktywować bezsensownie pozamykane zasadnicze szkoły zawodowe, technika i licea zawodowe. Może by tak zwrócić honor rzemieślnikom, zamiast opowiadać, że każdy musi być magistrem? Może by tak przebudować sposób kształcenia, by nie prowadził do schematycznego wybierania opcji na maturze (osławione testy), tylko uczył myślenia? Może wrócić do egzaminów wstępnych na studia? I w końcu – może kształcić tylu magistrów i inżynierów, ilu znajdzie pracę zgodną z wykształceniem, ale za to prawdziwych fachowców w swojej dziedzinie?  

Po likwidacji kilku szkół wyższych, które muszą urządzać łapanki na studentów tylko po to, żeby zarobić, bezrobocie zmaleje z tej prostej przyczyny, że wykładowców jest o wiele mniej niż studentów, za to co roku wypuszczają na rynek pracy kolejne szeregi bezrobotnych. Obecnie mamy ćwierć miliona bezrobotnych absolwentów uczelni wyższych!!! 

Z drugiej strony, jak przeczytałam w „Gazecie Prawnej”: „W Polsce pracy nie ma pracy 20 proc. osób z wyższym wykształceniem. Pracodawcy narzekają jednak na to, że nie ma na rynku kandydatów z odpowiednimi kwalifikacjami, a uczelnie kształcą na mało przydatnych kierunkach.”