poniedziałek, 23 września 2013

Przemoc rodzi przemoc

Z jednej strony cały świat zamiera z przerażenia na wieść o 69 ofiarach Andersa Behringa Breivika, a Polska pomstuje na brak jakichkolwiek ludzkich uczuć matki Madzi. Z drugiej strony - telewizja promuje przemoc zalewając widzów horrorami, thrillerami i filmami sensacyjnymi, nie zostawiając im wielkiego wyboru. Dlaczego muszę się bać przed srebrnym ekranem, skoro mamy tyle kanałów TV? Czy to nie absurd?

Sobotni wieczór. Fakt, że względnie późny, ale jednak sobotni. Nazajutrz dzień wolny – w niedzielę mogę się wyspać do woli. Mam ochotę na jakiś dobry, niegłupi film, przy którym się zrelaksuję, może dowiem czegoś ciekawego, może pośmieję. Przejmuję władzę (znaczy pilota) i zaczynam łowy. W kablówce mam „full wypas” – łącznie z pakietami filmowymi, więc teoretycznie duży wybór. Systematycznie skaczę z kanału na kanał i zaczyna mnie ogarniać przerażenie – i dosłownie, i w przenośni. 

                                    Kadr z filmu "Teksańska masakra piłą mechaniczną".

Teraz trochę przynudzę, ale gdybym napisała, że wszędzie same horrory, to być może nikt by mi nie uwierzył. Tak więc zapraszam na przegląd relaksujących filmów w telewizji (repertuar na ten sam dzień, tą samą godzinę): 

TVP 1: „Żywe trupy” – serial grozy
TVP 2: „Psychopata” – thriller
TVN: „Świt żywych trupów” – horror
TVN 7: „Godziny szczytu II” – sensacyjny
Polsat: „Koszmar następnego lata” – horror
TV 4: „Ostrzeżenia” – horror
TV Puls: „Nocny pociąg z mięsem” – horror
Puls 2: „Podgatunek” – horror
Tele 5: „Jeden fałszywy ruch” – thriller
TV 6: „Wzór” – serial kryminalny
Canal+ Family: „Ekspedycja” – horror
HBO: „Kobieta w czerni” – horror
HBO 2: „Nie zazna spokoju, kto przeklęty” – horror
Cinemax 2: „Gorzka uczta” – horror

Podobną listę mogłabym wypisać przeglądając propozycje TV w czasie antenowym nazywanym „po wiadomościach” czyli ok. godz. 20.
Do miłośników horrorów, thrillerów i sensacji: wiem, że filmy z tych gatunków też potrafią być niegłupie, potrafią zrelaksować (jak ktoś to lubi) i tworzą dobre kino, ale to wyjątki i nie tego szukałam. Na dodatek nie lubię horrorów (z małymi wyjątkami). Najpierw poczułam się dyskryminowana, bo do wyboru miałam jakieś głupawe, amerykańskie, komediowe sitcomy w rodzaju „koleś puścił bąka”, a w tle rozlegają się nagrane wcześniej salwy śmiechu. I niewiele więcej - jakaś jedna czy dwie komedie (również raczej kiepskie). Znaczy albo bać się, albo godzić na porażającą głupotę. 

Później naszła mnie taka refleksja: skąd w realnym świecie bierze się tyle przemocy? Czy aby spora część przestępców nie inspiruje się tego typu filmami? Tym bardziej, że ci bardziej przerażający trafiają na czołówki gazet i są głównym tematem wiadomości, a więc stają się równie sławni jak mordercy i gwałciciele znani z filmów. Pierwszy lepszy przykład: kto w Polsce (i nie tylko) nie słyszał o matce Madzi? Jeśli ktoś taki się znajdzie (nie wierzę) to wystarczy, że wstuka te dwa słowa w wyszukiwarkę.
Czego uczą horrory, thrillery i filmy sensacyjne? No nie oszukujmy się – przemocy. Czy to znaczy, że należy ich zakazać? Nie. Ale może trochę umiaru? Może trochę mniej epatowania przemocą? Może trochę litości nad telewidzami, którzy nie lubią oglądać wyłupywania oczu, zwłok leżących w kałuży krwi, rżnięcia ludzi na kawałki przy pomocy np. piły mechanicznej, siekiery wbijanej w plecy? Może trochę mniej promowania przemocy? 

poniedziałek, 9 września 2013

Student–klient pilnie uczelni potrzebny...

Spodziewam się, że w nadchodzących latach można będzie studiować: filozofię organizowania spotkań w korporacji, zarządzanie metodologią sortowania prania w podstawowej komórce społecznej, logistykę zakupów weekendowych w hipermarkecie bądź psychologię kliniczną chomika i żółwia. Zresztą może takie kierunki już są?

Od wielu lat zastanawiam się nad sensem wysypu nowych uczelni wyższych w Polsce, proponujących  coraz dziwniejsze kierunki, na których może studiować każdy, kogo na to stać. Tej jesieni media biją na alarm, bo od lat – tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego – nie było tylu wolnych miejsc na wyższych uczelniach, nawet na tych prestiżowych. Z taką wiedzą w głowie wsiadłam do Trójmiejskiej SKM-ki. Kiedy ruszyliśmy ze stacji, mój wzrok przykuł taki oto śmieszno-straszny plakat:


                                       Fot: babadziwo007

Pewnie wielu powie, że się czepiam, a ja się pytam, co tak naprawdę znaczą słowa: „Nie udało się? Masz jeszcze szansę. Bezpłatne studia czekają na ciebie.” Dla mnie znaczy to tyle, że jeśli ktoś nie dostał się na studia, na dodatek przy tylu wolnych miejscach, to po prostu jest zbyt słabo wykształcony na poziomie liceum i ma zbyt małą wiedzę, żeby studiować. Tymczasem reklamująca się uczelnia przyjmie takiego delikwenta z otwartymi ramionami. Po co? Żeby zapewnić sens istnienia kolejnej uczelni produkującej bezrobotnych. 
Drugi powód dla którego ktoś się nie dostał na studia może być taki, że ktoś na maturze zakreślił niewłaściwe okienka, bo nie trafił w gust układających testy.

Rok temu pisałam o konkursie sms-owym (za 1,23 zł z VAT – żeby nie było), gdzie można było wygrać studia na wybranym kierunku uczelni, która ten konkurs ogłosiła - czytaj.

Teraz ten, kto nie dostał się na studia, ani ich nie wygrał, i tak może studiować, i to bezpłatnie. Szeroko otwarte ramiona wykładowców czekają. Czekam na następną odsłonę konkursu: „Przyjdź do uczelni, bezpłatnie odbierz kartę-zdrapkę i wygraj wykształcenie. Każdy wykład płatny – wykładowca płaci studentowi za wysłuchanie. Premie wypłacane są studentom za zrobienie notatek i zdane egzaminy”. A pod spodem dopisek wielkimi literami: „Wszystkie zdrapki wygrywają!!!”

Do czego potrzebne są dzisiaj studia? Dowiedziałam się tego z dodatku do „Metra” pt. „Katalog szkół” (numer z 9 września 2013 r.). Sympatyczna studentka „wzięła sprawy we własne ręce” i jeszcze na studiach rozkręca swój własny biznes w postaci stoiska z watą cukrową. Duży szacun za to, że nie czeka na mannę z nieba. Duży szacun za pomysłowo przygotowane stoisko. Ma nawet pomysł na rozwinięcie biznesu. A teraz pytanie za 100 punktów: co ona studiuje? Watologię stosowaną? Cukrologię smakową? Nie. To studentka socjologii.

Co ciekawsze kierunki studiów, jakie znalazłam: doradca i asystent rodziny, rekreacja i animacja czasu wolnego, hipologia i jeździectwo, zarządzanie pomocą psychologiczno-pedagogiczną w szkole/przedszkolu, turystyka zdrowotna, praca socjalna w pomocy społecznej, kultura literacka. 
Spodziewam się, że w nadchodzących latach można będzie studiować: filozofię organizowania spotkań w korporacji, zarządzanie metodologią sortowania prania w podstawowej komórce społecznej, logistykę zakupów weekendowych w hipermarkecie bądź psychologię kliniczną psa i kota. Zresztą może takie kierunki już są?


Uczelnie w walce o studenta reklamują się tak samo jak hipermarkety. I tu, i tu, żeby biznes się kręcił potrzebny jest klient.                                           Fot. babadziwo007

A może by tak wrócić do starych, sprawdzonych rozwiązań? Reaktywować bezsensownie pozamykane zasadnicze szkoły zawodowe, technika i licea zawodowe. Może by tak zwrócić honor rzemieślnikom, zamiast opowiadać, że każdy musi być magistrem? Może by tak przebudować sposób kształcenia, by nie prowadził do schematycznego wybierania opcji na maturze (osławione testy), tylko uczył myślenia? Może wrócić do egzaminów wstępnych na studia? I w końcu – może kształcić tylu magistrów i inżynierów, ilu znajdzie pracę zgodną z wykształceniem, ale za to prawdziwych fachowców w swojej dziedzinie?  

Po likwidacji kilku szkół wyższych, które muszą urządzać łapanki na studentów tylko po to, żeby zarobić, bezrobocie zmaleje z tej prostej przyczyny, że wykładowców jest o wiele mniej niż studentów, za to co roku wypuszczają na rynek pracy kolejne szeregi bezrobotnych. Obecnie mamy ćwierć miliona bezrobotnych absolwentów uczelni wyższych!!! 

Z drugiej strony, jak przeczytałam w „Gazecie Prawnej”: „W Polsce pracy nie ma pracy 20 proc. osób z wyższym wykształceniem. Pracodawcy narzekają jednak na to, że nie ma na rynku kandydatów z odpowiednimi kwalifikacjami, a uczelnie kształcą na mało przydatnych kierunkach.”

poniedziałek, 2 września 2013

Twarde prawo, ale prawo…

Żegnajcie korale z jarzębiny, kasztanowe ludziki, pyszne leśne maliny, a nawet romantyczne ogniska. Ze zbieraniem grzybów też lepiej uważać. Jeśli wczytać się w szczegóły kodeksu wykroczeń, to okazuje się, że wszystko to jest nielegalne. Skończyła się era spacerów do lasu, bo może się okazać że to „bezprawne korzystanie z lasu”.

Niedawno trafiłam na artykuł ostrzegający grzybiarzy przed mandatem. Niektóre wątki były… co najmniej dziwne. Po przeczytaniu natychmiast spojrzałam na datę – nie, ten tekst nie ukazał się 1 kwietnia, więc to nie prima aprilis. Postanowiłam sprawdzić te rewelacje u źródeł. I wgłębiłam się w lekturę XIX rozdziału kodeksu wykroczeń: Szkodnictwo leśne, polne i ogrodowe. Ponieważ w naszym pięknym, absurdalnym kraju prawo nie jest precyzyjne, a znakomitą większość przepisów można dowolnie interpretować, od dzisiaj dziesięć razy zastanowię się zanim wybiorę się do lasu.

Siłą rzeczy do historii odeszły korale z jarzębiny. Zerwanie kiści jarzębiny (znaczy owoców jarzębiny) można podciągnąć pod Art. 150. § 1. mówiący o tym, że za uszkodzenie drzewa, lub krzewu owocowego można trafić do paki, albo zapłacić 1500 zł grzywny. Tak samo można zinterpretować zbieranie malin, jeżyn, jagód itp. Tak więc leśnym pysznościom mówimy „żegnajcie”. Skończyło się też zbieranie lipy na herbatkę, którą będziemy się ratować przy przeziębieniu, czy innych rumianków, bo ziół też zbierać nie wolno.
 
Ufff… Na szczęście kurki zebrałam legalnie. W sklepie, choć nie moim. Mój            zachwyt wzbudził fakt, że zostały wyprodukowane przez Grupę Producentów Pieczarek podczas lotu nr 3503.                                      Fot: babadziwo007

Liczyłam na to, że kiedyś, w długie jesienne wieczory, będę z wnukami, tak jak kiedyś z dziećmi, bawić się w kasztanowe ludziki, ale do tego niezbędne są kasztany i żołędzie. Jedno i drugie można znaleźć w lesie, ale skoro prawo zakazuje obrywania szyszek, to zbieranie kasztanów i żołędzi też może okazać się wykroczeniem. Znaczy – ludziki są nielegalne. A co z orzechami laskowymi? Jak żyć?
Skończyło się zbieranie wrzosu, którego piękne, zasuszone bukiety zdobiły dom przez całą zimę. Dzieciaki nie mogą już puszczać po rzeczce łódek wydłubanych z kory.
Ogniska też nie można rozpalić, nawet w wyznaczonym do tego miejscu, bo w lesie nie można… zbierać gałęzi. Chociaż… jest jedno rozwiązanie. Wystarczy przynieść drewno do lasu.
Grzybów też nie radzę zbierać, chyba, że ma się własny las, bo wszystko to, co wymieniłam wyżej jest zabronione w nie swoim lesie. Tylko ilu z nas ma własny las?
Art. 153. § 1. Kto w nienależącym do niego lesie:
1) wydobywa żywicę lub sok brzozowy, obrywa szyszki, zdziera korę, nacina drzewo lub w inny sposób je uszkadza,
2) zbiera mech lub ściółkę,
3) zbiera gałęzie, korę, wióry, trawę, wrzos, szyszki lub zioła albo zdziera darń,
4) zbiera grzyby lub owoce leśne w miejscach, w których jest to zabronione, albo sposobem niedozwolonym, podlega karze grzywny do 250 złotych albo karze nagany.

Skoro takie są przepisy, to należałoby je egzekwować, bo inaczej nie mają sensu. No i oczami wyobraźni widzę już strażników miejskich i strażników leśnych (jedni i drudzy mają prawo wlepić w lesie mandat), jak czołgają się po mchu (ale przecież zniszczą go i należy się mandat), żeby zdybać babuleńkę zrywającą kiść jarzębiny na korale dla wnuczki. Jak czają się za drzewem, żeby słusznie ukarać za kilka szyszek. Swoją drogą nigdy w lesie nie udało mi się spotkać strażnika leśnego, a już na 384 % nie widziałam tam strażnika miejskiego. Wobec tego może trzeba w lasach ustawić gęstą sieć odpowiedników fotoradarów? Kasa miejska, wiejska, leśna, lub państwowa szybko się zapełni i budżet uratowany.

Zastanawiam się też, gdzie mają wybiegać się psy? Wprawdzie to nie mój problem, bo kociara ze mnie, to jednak szkoda mi czworonogów. Nie mogą biegać luzem po mieście (słusznie), po parku pewnie też nie, a na pewno nie mogą pobiegać po lesie. No to gdzie? Po mieszkaniu? Na specjalnej ruchomej bieżni w siłowni dla psów?
Art. 166. Kto w lesie puszcza luzem psa, poza czynnościami związanymi z polowaniem, podlega karze grzywny albo karze nagany.

Z „Instrukcji ochrony lasów przed szkodnictwem leśnym”, która jest załącznikiem do zarządzenia nr 52 Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych z dnia 09.09.2004 r. dowiedziałam się kolejnych ciekawych rzeczy.
Szkodnictwo leśne jest określane jako bezprawne korzystanie z lasu czy pozyskiwanie produktów leśnych lub naruszanie przepisów dotyczących PGL LP, szczególnie ochrony lasów.”

Znaczy idąc na spacer do lasu korzystam z niego bezprawnie, bo przecież żadnego pozwolenia w ręku nie mam. No i strach się bać, bo z tej samej instrukcji dowiedziałam się, że „strażnikom leśnym przysługują uprawnienia do noszenia broni palnej bojowej lub gazowej oraz ręcznego miotacza gazowego.”

I żeby nie było: jestem z tych, których niezmiernie wkurza widok dzikich wysypisk w lesie, walających się pustych puszek po piwie, bez sensu połamanych drzew, równie bez sensu skopanych pięknych muchomorów itp. itd. itp. Śmieci z wycieczki przynoszę do śmietnika przy domu. Lasy należy szanować, ale przepisy należy konstruować logicznie i precyzyjnie, a potem je egzekwować. Inaczej to wszystko nie ma sensu.


 Ten las (jak i każdy inny) nie należy do mnie, więc nie mogę do niego wybrać się na spacer. To zdjęcie zdaje się zrobiłam nielegalnie...                      Fot: babadziwo007