Prześladuje
mnie obraz baletnicy na scenie w wieku 67 lat, która mimo artretyzmu
próbuje stanąć na pointach, bo tak ustawodawca nakazał. A
pracodawcy - na zachętę - oferują pracę tylko w młodym zespole.
Znaczy starszych wykopać za burtę. Bo głupki jakieś takie...
Tym
razem będzie mało śmiesznie. Znajomy szuka pracy. Bliżej mu do
sześćdziesiątki niż dwudziestki. Staram się pomóc w
poszukiwaniach. Taki chyba normalny odruch. Oznacza to, że
przeszukuję mnóstwo ogłoszeń pod hasłem „dam pracę” - co
cztery, dziesięć czy dwadzieścia oczu, to nie dwoje. Przejrzałam
ostatnio sporo ogłoszeń. Ich cechą wspólną jest hasło:
„oferujemy pracę w młodym, przyjaznym i profesjonalnym zespole”.
Znaczy
zespół starszy raczej nie jest przyjazny? No tak, ramole, co ciągle
zrzędzą. Dla dwudziestolatków często ramolem jest już
czterdziestolatek. Szkoda, że dla pracodawców również. Znaczy zespół starszy nie jest profesjonalny? No
i tego to zupełnie nie rozumiem. Czy młodość jest gwarancją
dobrej atmosfery i profesjonalizmu?
Dawno,
dawno temu, w czasach prehistorycznych, kiedy po ziemi ganiały
dinozaury, kiedy nie było internetu, smartfonów i tabletów,
określenie „człowiek starszy” bądź „człowiek stary”
oznaczało „człowiek o dużej wiedzy i dużym doświadczeniu
życiowym i zawodowym”. Dzisiaj „człowiek starszy” przeważnie
oznacza „głupek”, bo często nie wie co to pendrive, prędkość
internetu i jak – najlepiej nielegalnie - ściągnąć hity Jurka
Połomskiego lub Led Zeppelin (w zależności od upodobań). A nawet
jeśli wie jak to zrobić – i tak jest głupkiem, bo jest stary,
więc z założenia i tak nic nie wie.
Fot: wikipedia, balet "Dziadek do orzechów"
Stwierdzenie
od wielu lat obecne w ogłoszeniach dotyczących pracy: „oferujemy
pracę w młodym, przyjaznym i profesjonalnym zespole” jasno
sugeruje, że pracodawcy chcą zatrudniać ludzi młodych, a nie
starszych. Nie szkodzi, że starsi mają doświadczenie, ciąży
raczej nie planują, a i młodych mogą czegoś nauczyć. Czegoś,
czego w dzisiejszych szkołach (przepraszam - na studiach), gdzie liczy się jedynie fakt, że stać
cię (a raczej stać twoich rodziców) na naukę, a nie czy jesteś
zdolny - liczy się najbardziej.
Takie
odstawienie na boczny tor ludzi starszych (no bo w wyobrażeniach
pracodawców już czterdziestolatek chwieje się nad grobem) jest
żenujące. Szczególnie w sytuacji wydłużenia stażu pracy, który
uprawnia do przejścia na emeryturę. Kiedy dotarła do mnie
informacja o reformie emerytalnej, o tym, że na emeryturę można
przejść dopiero w wieku 67 lat, zobaczyłam oczami wyobraźni kilka
obrazków.
Po
pierwsze: gdzie znaleźć pracę w wieku lat sześćdziesięciu?
Szczególnie „w młodym zespole”. A przecież nie jest zabronione
zwalnianie ludzi w tym wieku.
Po
drugie: kiedy w końcu odpocząć od obowiązków życia? Wtedy,
kiedy już nic się w życiu nie chce? Mądrość życiowa głosi,
że jeśli po czterdziestce budzisz się i nic cię nie boli –
znaczy nie żyjesz. A po sześćdziesiątce?
Po
trzecie: prześladuje mnie obraz baletnicy tańczącej na scenie w wieku 67 lat,
która mimo artretyzmu próbuje stanąć na pointach, bo tak
ustawodawca nakazał... (nie, znajomy nie jest tancerzem). Albo obraz
człowieka, który ciężko pracuje fizycznie: hutnik, górnik, doker
czy ten, który łopatą kopie rowy, by rozwijać sieć np.
telefoniczną itp. Zmienią pracę? Na jaką? Zapewne w młodym
zespole...
Dodałbym jeszcze, że stary pracownik ma więcej urlopu do wykorzystania, a na młodym zawsze można te parę dni zaoszczędzić. Do tego dochodzi stażowe, które trzeba zapłacić staremu pracownikowi i jubileuszówki (przynajmniej w budżetówce), ewentualnie wczasy pod gruszą i paczki dla dzieci(w niektórych zakładach jeszcze jest fundusz socjalny, ale lepiej go rozkraść niż dać pracownikom). A! No i oczywiście w przypadku starszych jest większe ryzyko zachorowań, a młodych można bardziej wyzyskać.
OdpowiedzUsuńAch to skąpstwo i wyrachowanie :)