niedziela, 7 lipca 2013

67-letnia baletnica...

Prześladuje mnie obraz baletnicy na scenie w wieku 67 lat, która mimo artretyzmu próbuje stanąć na pointach, bo tak ustawodawca nakazał. A pracodawcy - na zachętę - oferują pracę tylko w młodym zespole. Znaczy starszych wykopać za burtę. Bo głupki jakieś takie...

Tym razem będzie mało śmiesznie. Znajomy szuka pracy. Bliżej mu do sześćdziesiątki niż dwudziestki. Staram się pomóc w poszukiwaniach. Taki chyba normalny odruch. Oznacza to, że przeszukuję mnóstwo ogłoszeń pod hasłem „dam pracę” - co cztery, dziesięć czy dwadzieścia oczu, to nie dwoje. Przejrzałam ostatnio sporo ogłoszeń. Ich cechą wspólną jest hasło: „oferujemy pracę w młodym, przyjaznym i profesjonalnym zespole”.
Znaczy zespół starszy raczej nie jest przyjazny? No tak, ramole, co ciągle zrzędzą. Dla dwudziestolatków często ramolem jest już czterdziestolatek. Szkoda, że dla pracodawców również. Znaczy zespół starszy nie jest profesjonalny? No i tego to zupełnie nie rozumiem. Czy młodość jest gwarancją dobrej atmosfery i profesjonalizmu?

Dawno, dawno temu, w czasach prehistorycznych, kiedy po ziemi ganiały dinozaury, kiedy nie było internetu, smartfonów i tabletów, określenie „człowiek starszy” bądź „człowiek stary” oznaczało „człowiek o dużej wiedzy i dużym doświadczeniu życiowym i zawodowym”. Dzisiaj „człowiek starszy” przeważnie oznacza „głupek”, bo często nie wie co to pendrive, prędkość internetu i jak – najlepiej nielegalnie - ściągnąć hity Jurka Połomskiego lub Led Zeppelin (w zależności od upodobań). A nawet jeśli wie jak to zrobić – i tak jest głupkiem, bo jest stary, więc z założenia i tak nic nie wie.

                                   Fot: wikipedia, balet "Dziadek do orzechów"

Stwierdzenie od wielu lat obecne w ogłoszeniach dotyczących pracy: „oferujemy pracę w młodym, przyjaznym i profesjonalnym zespole” jasno sugeruje, że pracodawcy chcą zatrudniać ludzi młodych, a nie starszych. Nie szkodzi, że starsi mają doświadczenie, ciąży raczej nie planują, a i młodych mogą czegoś nauczyć. Czegoś, czego w dzisiejszych szkołach (przepraszam - na studiach), gdzie liczy się jedynie fakt, że stać cię (a raczej stać twoich rodziców) na naukę, a nie czy jesteś zdolny - liczy się najbardziej.

Takie odstawienie na boczny tor ludzi starszych (no bo w wyobrażeniach pracodawców już czterdziestolatek chwieje się nad grobem) jest żenujące. Szczególnie w sytuacji wydłużenia stażu pracy, który uprawnia do przejścia na emeryturę. Kiedy dotarła do mnie informacja o reformie emerytalnej, o tym, że na emeryturę można przejść dopiero w wieku 67 lat, zobaczyłam oczami wyobraźni kilka obrazków.

Po pierwsze: gdzie znaleźć pracę w wieku lat sześćdziesięciu? Szczególnie „w młodym zespole”. A przecież nie jest zabronione zwalnianie ludzi w tym wieku.
Po drugie: kiedy w końcu odpocząć od obowiązków życia? Wtedy, kiedy już nic się w życiu nie chce? Mądrość życiowa głosi, że jeśli po czterdziestce budzisz się i nic cię nie boli – znaczy nie żyjesz. A po sześćdziesiątce?
Po trzecie: prześladuje mnie obraz baletnicy tańczącej na scenie w wieku 67 lat, która mimo artretyzmu próbuje stanąć na pointach, bo tak ustawodawca nakazał... (nie, znajomy nie jest tancerzem). Albo obraz człowieka, który ciężko pracuje fizycznie: hutnik, górnik, doker czy ten, który łopatą kopie rowy, by rozwijać sieć np. telefoniczną itp. Zmienią pracę? Na jaką? Zapewne w młodym zespole...







1 komentarz:

  1. Dodałbym jeszcze, że stary pracownik ma więcej urlopu do wykorzystania, a na młodym zawsze można te parę dni zaoszczędzić. Do tego dochodzi stażowe, które trzeba zapłacić staremu pracownikowi i jubileuszówki (przynajmniej w budżetówce), ewentualnie wczasy pod gruszą i paczki dla dzieci(w niektórych zakładach jeszcze jest fundusz socjalny, ale lepiej go rozkraść niż dać pracownikom). A! No i oczywiście w przypadku starszych jest większe ryzyko zachorowań, a młodych można bardziej wyzyskać.

    Ach to skąpstwo i wyrachowanie :)

    OdpowiedzUsuń