czwartek, 11 lipca 2013

Sępy polują na bigos i browarka

Cześć, nazywam się Jakub i pracuję w pewnej placówce kulturalnej jednego z większych miast Polski. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że moja rodzima instytucja to jeden z ostatnich bastionów PRL-u. Nie jest oczywiście żywcem wyjęta z epoki, bo z pozoru wygląda na całkiem nowoczesną. Z pozoru… 

Za fasadą normalności kryją się setki absurdów i patologii, nie zmieniające się od lat. Właśnie te historie chciałem Wam tu przedstawić korzystając z uprzejmości Autorki tego bloga, jednak temat przerósł moje możliwości – nie da się ich wystarczająco skrócić. Dlatego opisuję je na moim blogu: placowka.blogspot.com
Tu postanowiłem opisać inne ciekawe zjawisko, które można zaobserwować czasami w mojej placówce…

Kojarzycie Chytrą Babę z Radomia? Jeśli nie, to wyszukajcie to hasło na YouTube. W każdym razie, w mojej placówce od czasu do czasu organizuje się wernisaże, festiwale czy panele dyskusyjne, którym na ogół towarzyszy poczęstunek lub w przypadku większych okazji bankiet. Prócz gości zaproszonych i osób zainteresowanych wydarzeniem przychodzą i tacy, których jedynym celem jest wyjadanie postawionych przekąsek. Ludzie ci potrafią przyjść tylko po to, by zjeść kilka paluszków i wypić szklankę soku. Ja rozumiem, żyjemy w biednym kraju, jest wielu ubogich, ale do cholery! Na trzy krakersy i lampkę wina to nawet bezdomnego stać. Jeśli oni (nazywamy ich Sępami) traktują to jako darmowy posiłek to nie ma to sensu, gdyż nawet nie rekompensuje im wysiłku włożonego w przyjście do mojej instytucji. Ale co tam! Ważne, że za darmo! Indywidua te wzbudzają przy okazji zniesmaczenie lub w najlepszym wypadku rozbawienie u gości zainteresowanych wydarzeniem, na które przyszli. Oczywiście dla tych drugich często nic nie zostaje, zupełnie jak po przelocie szarańczy…


                                    Ludzie czasem upodabniają się do sępów...
                                    Fot: wikipedia

Prawdziwe jaja zaczynają się przy okazji bankietów, gdzie już pojawiają się na przykład: catering z ciepłymi posiłkami czy piwo z nalewaka. W tym miejscu chciałbym opisać kilka konkretnych przypadków największego kalibru:

1. Nalewałem gościom piwo przy zaimprowizowanym barze. Za darmo, więc w kolejce stała połowa ludzi (druga połowa oblegała stoły z jedzeniem). Ponieważ miałem ograniczoną ilość plastikowych kubków do piwa, a wiedziałem że większość będzie przychodziła po dolewkę, uprzedzałem by nie wyrzucali ich do śmieci. Po czterdziestu minutach piwo mi się skończyło, ale siedziałem dalej przy barze obserwując imprezę. Alkohol był dostępny nadal, ale naprzeciwko – za pieniądze. W pewnym momencie podszedł do mnie chwiejący się pan i poprosił bym nalał mu browarka, powiedziałem że już nie ma, a on dalej swoje. Po pięciu minutach ustąpiłem i wyciągnąłem spod lady napoczętą butelkę wina. Poprosiłem go o kubek. Nie ma, rzekł bełkotliwym tonem, wyrzucił. No to odmówiłem wina, bo i w co miałem nalać. No to on znowu zaczął jęczeć. W końcu zobaczył, że w rogu baru stoi jakiś kubek, więc prosi bym w niego mu nalał, zgodziłem się. Kiedy jednak wziąłem go do ręki zobaczyłem, że był już używany, mało tego, wyglądało jakby ktoś do niego strzepnął popiół. No to podzieliłem się z mężczyzną moją obserwacją, a on na to że nie szkodzi. Spojrzałem jeszcze na jego pazerny ryj i już bez żadnych wątpliwości nalałem mu do pełna. A mogłem dać całą butelkę, a niechby ciągnął z gwinta.


                                    Czy wysępiony browarek smakuje lepiej? 
                                    Oto jest pytanie.         Fot: babadziwo007

2. W jednej z sal stał suto zastawiony stół. Były na nim między innymi: pierogi, bigos, kanapki, no żarcia dla stu osób. Kiedy tylko drzwi się otworzyły skoczył na niego dziki tłum, z którego dziesięć osób po chwili odeszło trzymając w dłoniach dwa lub trzy talerzyki, z których aż wysypywało się jedzenie. Poszedłem za nimi, bo ciekaw byłem jak chcą to zjeść, a może tylko dla kogoś nieśli. Kiedy w końcu odeszli na bok i odłożyli swoje łupy na stoliki lub parapety, wyciągnęli z kieszeni foliówki i zaczęli pakować wszystko nie patrząc jak leci. Ważne że żarcie było darmowe i można było do domu zanieść.

3. W połowie bankietu zabrakło filiżanek do herbaty, bo obsługa nie nadążała myć. Pewna rezolutna Sępiara poprosiła by wrzucić jej torebkę i zalać wrzątkiem w… wylizanej bulionówce po bigosie (niedokładnie zresztą wylizanej). Co kto lubi.

4. Koleżanka wynosiła z pustego już stołu naczynia. Akurat przechodziła z tacą, kierując się do kuchni, gdy wpadła na spóźnioną Sępiarę, która spytała czy zostało coś do jedzenia. Koleżanka na to, że nie. No to tamta kobitka spojrzała łapczywym wzrokiem na trzymaną przez nią tacę, na której znajdowała się sałata ozdobna i spytała czy może ją sobie wziąć? Koleżanka na to, że tego się przecież nie je, ale tamtej to nie przeszkadzało, chwyciła sałatę, wepchnęła ją sobie do kieszeni i uciekła.

5. I jeszcze jeden bankiet. Towarzystwo wyjadło cały bigos z wielkiego, dziesięciolitrowego gara. Wyjedli to wyjedli, koniec imprezy można by rzec. Ale nie! Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem faceta podwijającego sobie rękaw i gołą ręką zbierającego resztki ze ścianek, by przerzucić je na swój talerz. Komentarz zbędny.


                                    Szanowni, za darmochę, więc jedzmy do dna!
                                    Fot: babadziwo007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz